Jeśli ktoś ma szacunek do rzemiosła i tradycji to na pewno on. Barber Bartosz Marcinkowski tworzący markę Rzemieślnik, w swojej branży pracuje od 16 lat, a od prawie 10 dzielnie dzierży w dłoni brzytwę. Barber, szkoleniowiec, laureat Scotish Best Barber 2017, Finalista Fast Fade Fight 2019, a przede wszystkim zapalony pasjonat swojej pracy, opowiada o prawdziwym barberingu. Jeśli wydawało się wam, że barber to po prostu męski fryzjer… byliście w dużym błędzie.
Czym właściwie różni się barber od fryzjera?
Przede wszystkim u barbera można liczyć na szklaneczkę dobrej whiskey (śmiech). A tak na poważnie i jedni, i drudzy zajmują się włosami, z tą różnicą, że klienci barberów to właściwie tylko mężczyźni, barberzy są także fachowcami od zarostu i brody. Dla mnie barbering to powrót do starej dobrej szkoły. Kiedy przychodzi do mnie klient, chcę, żeby poczuł, co to znaczy prawdziwy serwis. Gorąca para, ciepły ręcznik na twarzy, brzytwa… To nie jest pic na wodę, to sprawdzone od dziesiątek lat metody golenia, które dziś wracają do łask. Nie chodzi tylko o otoczkę, ale jeśli dzięki niej mój klient może się dodatkowo zrelaksować – jeszcze lepiej.
Twoja praca to przypadek czy pasja?
Dziś już mogę szczerze powiedzieć, że pasja, ale nie zawsze tak było. Pochodzę z niedużego miasta Pleszew na południu Wielkopolski. Chciałbym powiedzieć, że fryzjerstwo od zawsze było moim marzeniem, ale nie… Prawda jest nieco brutalniejsza. W gimnazjum nauka nie była moim priorytetem, miałem milion ciekawszych zajęć do roboty (śmiech). Kiedy na koniec szkoły, okazało się, że czas podjąć decyzję co do swojej przyszłości, wybór nie był zbyt wielki. Liceum było nieosiągalne, pozostało kształcenie w szkole zawodowej. W moim mieście do wyboru miałem dwie opcje: kucharz albo fryzjer. Nie byłem najszczęśliwszy, ale było już po ptakach. Tyle dobrze, że rodzice od zawsze przekonywali mnie, że fach w ręku to jednak fach w ręku. No i wybrałem fryzjerstwo, wydawało mi się po prostu czystsze od siedzenie w gorącej kuchni. Mimo wszystko skończyłem jeszcze ogólniak, ale koniec końców to barberning okazał się moją życiową ścieżką.
Jaka była Twoja droga od fryzjera do barbera?
Zawaliłem gimnazjum, ale udało się i zostałem fryzjerem. Przez pięć lat prowadziłem swój salon, szło mi całkiem dobrze, ale byłem wtedy jeszcze za młody i za głupi na własny biznes. Zaczęły się imprezy itd. W końcu musiałem dorosnąć i albo iść do przodu, albo utknąć w miejscu. Na szczęście starczyło mi sił na krok naprzód. Zamknąłem interes i wyjechałem do Szkocji. To tam po raz pierwszy zderzyłem się z prawdziwym barberingiem.
I?
I wsiąkłem. Męski klimat, a do tego naprawdę wysoka jakość usług — w barberingu nie chodzi o to, żeby pędzić, żeby strzyc głowę za głową czy brodę za brodą. Klient ma się poczuć jak mój gość. Ma nie tylko wyjść zadowolony, ale też odprężony. Wszyscy wiemy, jak wygląda dziś życie. Wieczny pęd, a na moim fotelu czas się na chwilę zatrzymuje. I udaje się, niekiedy klienci naprawdę zasypiają (śmiech). Barbering to precyzja, pewna ręka, idealne strzyżenie, idealne konturowanie. Są różne szkoły. Nie lubię przerysowanych odcięć, trzymam się naturalnych linii. Kiedy na ulicach widzę chłopaków wystrzyżonych od przedziałka na tzw. lizaka, serce mi krwawi – powstrzymuje się, ale mam ochotę wcisnąć im swoją wizytówkę (śmiech).
Kim są klienci barber shopów? To męscy drwale czy zadbani faceci, których niedawno nazywano metroseksualnymi?
Nie patrzę na swoich klientów w takich kategoriach. Na moim fotelu siadają budowniczowie motorów, kierowcy tirów, sportowcy, biznesmeni czy ojcowie samotni wychowujący dzieci. Facet to facet i tyle. Jeśli jest coś złego w tym, że chce wyglądać czysto i schludnie, to równie dobrze za chwilę możemy przestać się kąpać, aby wydawać się bardziej męskimi. Nie lubię, kiedy ujmuje się facetowi, tylko dlatego, że nie chce wyglądać jak lump. Kobiety mają swoje SPA, salony piękności, my mamy barber shopy i uwierz mi, nie malujemy sobie w nich paznokci (śmiech). Ktoś ogarnie nam brodę, ostrzyże porządnie włosy, a przy okazji możemy porozmawiać o samochodach, dobrej whiskey czy innych sprawach, niekoniecznie już przeznaczonych dla kobiecych uszu (śmiech).
Dowcipów o fryzjerach nie brakuje, łatwo je przełożyć na te o barberach. Zaliczyłeś kiedyś jakąś spektakularną wpadkę?
Jeśli pytasz o to, czy kiedyś obciąłem klientowi ucho, a później kopnąłem je pod fotel, to nie (śmiech). Ale miałem kiedyś nieco inną sytuację. Ogarniałem klientowi brodę, kiedy on nagle kichnął. Na szczęście nie trzymałem akurat w ręku brzytwy, tylko maszynkę. Tak czy inaczej, brodę trzeba było grubo skrócić, bo w wersji z dziurą na środku nie prezentowała się zbyt dobrze (śmiech). Sporo atrakcji dostarcza tzw. test męskości. To taka usługa gratis dla moich klientów, chodzi o depilację woskiem włosów w nosie. Mężczyźni początkowo podchodzą do tego sceptycznie, ale po jednym razie wracają, bo jak mówią, łatwiej się oddycha. Żony klientów, którzy dali się namówić, podobno mnie uwielbiają (śmiech). W każdym razie widok rosłych brodatych chłopów z przerażaniem czekających na wyrwanie kilku włosów z nosa bywa dość komiczny, zarówno dla nich, jak i dla mnie.
Skąd nagle pojawiło się takie zainteresowanie barberingiem?
Obserwując, co się dzieje wokół, uważam, że powrót barberingu do łask nie jest zaskoczeniem. Zaczynamy żyć w czasach, gdzie bardziej niż ilość liczy się jakość. Rzemieślnicze piwo, lody, mydło – wszystko bazujące na własnych recepturach, zaczyna być nie tylko doceniane, ale wręcz pożądane. Podobnie z barberingiem czy kosmetykami barberskimi. Sam też nie pracuję na olejach czy pomadach z sieciówek., wybieram te rzemieślnicze, bo są naprawdę znacznie lepsze.
Podobno barbering to nie tylko praca, a styl życia, rzeczywiście tak jest?
To już chyba kwestia indywidualnego podejścia. Ale rzeczywiście wydaje mi się, że barberzy funkcjonują na nieco innych zasadach, niż to bywa w podobnych branżach. Oczywiście, konkurujemy między sobą, oceniamy się, nie wszyscy kochamy, ale też tworzymy pewną społeczność. Znam barberów z całej Polski. Zdarza się nam skrzyknąć na jakąś akcję charytatywną, wymieniać doświadczeniami, spotykać na zawodach, mistrzostwach czy po prostu odwiedzać w barber shopach. Koniec końców łączy nas wspólna pasja, inaczej chyba nie można zostać golibrodą.
W branży nie brakuje kobiet. Są dobrymi barberkami?
Zdecydowanie i miałem nawet okazję z takimi pracować. Część klientów woli, kiedy to kobieta się nimi zajmuje, inni uważają, że barber to zawód typowo męski. To już kwestia gustu, na pewno nie ujmowałbym kobietom jako barberkom, jest naprawdę kilka świetnych specjalistek i nie trzeba ich daleko szukać, bo pracują u nas w Gdańsku.
Barberzy mają swoje groupies czy to tylko plotki?
Mówi się, że niektórym zdarzają się zagorzałe fanki. One, oni – różnie z tym bywa (śmiech). Wielbicielki, które jeżdżą na praktycznie wszystkie szkolenia berberskie, pokazy czy mistrzostwa, w których uwielbiany barber bierze udział. Mówiłem, że barbering to naprawdę coś więcej (śmiech).