Szara eminencja, od której wszystko zależy. Czy spektakl przebiegnie zgodnie z planem, artyści wyjdą na scenę na czas, a dźwięk i oświetlenie wprawią widza w wyjątkowy nastrój? Zespół jest przekonany, że bez jej pracy widowisko straci sens. O poczuciu odpowiedzialności i zaskakujących sytuacjach, gdy opada kurtyna, opowiada Magdalena Szlawska, sufler i inspicjent w Operze Bałtyckiej w Gdańsku.
To był pomysł na życie?
Absolutnie nie. Planowałam zostać drugą Marią Callas (uśmiech). Wychowałam się w Operze. Tata pracował w niej od 1949 roku jako śpiewak, więc siłą rozpędu chciałam być jak on. Uczyłam się muzyki, korzystałam z lekcji śpiewu, a egzamin na studia został przekreślony przez wypadek samochodowy. Postanowiłam przeczekać rok i zaczęłam szukać pracy. Wtedy padło pytanie, czy nie chciałabym zostać suflerem.
Chciała Pani?
Chciałam, chociaż zdawałam sobie sprawę z braku doświadczenia. Opera była tak ważna, że mogłabym ją sprzątać. Od 30 lat pełnię funkcję suflera i od 27 lat inspicjenta.
Duża odpowiedzialność?
Bardzo, trafnie ujęła to Teresa Krasnodębska z Teatru Wielkiego. Inspicjent jej zdaniem jest dyrygentem na scenie. Widzowie nie zdają sobie sprawy, że za kulisami stoi człowiek, który odpowiada za wyreżyserowany spektakl. W Operze Bałtyckiej jeden inspicjent obsługuje dany spektakl.
Przygotowanie i predyspozycje?
Nie ma szkoły przygotowującej do zawodu. Gdy zaczynałam, najczęściej zostawali nimi artyści – soliści, tancerze i członkowie chóru, którzy przechodzili na emeryturę. Byłam ewenementem.
Odpuściła Pani studia?
Próbowałam, bez skutku. Moja pani profesor, która mnie przygotowywała, w dniu egzaminu śpiewała spektakl w macierzystej Operze. Pan z komisji, z którym również współpracowałam na scenie, powiedział, że gdyby była w komisji, to bym zdała z pewnością (zabrakło mi dwóch punktów). Śpiewanie nie było mi pisane. Jedynie przy myciu gazówki i malowaniu paznokci (śmiech).
Początki były trudne?
Emocjonujące! Po prawej stronie widza znajduje się stanowisko inspicjenta, po lewej było suflera. Nie jak kiedyś – na środku sceny. Proces zmian spowodował, że etaty zostały połączone, a ja dostałam propozycję nie do odrzucenia.
Jakie obowiązki?
Perfekcyjna znajomość tekstu i muzyki każdego spektaklu, który muszę podrzucać artystom. Przed sobą mam kwity, czyli wyciąg fortepianowy. W przypadku operetki, która posługuje się tekstem mówionym i nutami, mam dwa egzemplarze – nuty i tekst.
Zdarzały się wpadki?
Oczywiście! Zastanawiałam się, czy przy kieliszku wina nie spisać tych rzeczy, które przez lata przyprawiały mnie o zawał, a teraz powodują uśmiech. Podczas próby generalnej w Don Pasquale zwidowałam (przyp. red. skróciłam) część aktu. Czarna dziura w głowie spowodowała zamknięcie kurtyny. Zaczęłam robić zmianę, zapominając o dwójce solistów na scenie. Usłyszałam w głośnikach krzyk pani reżyser: „Magda to jeszcze nie koniec sceny!”. Chciałam się zapaść pod ziemię.
Gdyby stało się to na spektaklu?
Napisałabym podanie o zwolnienie.
Przed tym podniosłaby Pani kurtynę?
Zorientowałam się sama. Podejrzewam, że krótka zmiana trwałaby dłużej, musielibyśmy wszystko przywrócić do ustawień i kontynuować. Mam cechę antycypacji, zdarzało się, że wolałam pewne rzeczy sprawdzić dwa razy. Zazwyczaj przeczucie mnie nie myliło i wtedy musiałam dowołać solistę. Za każdy spektakl czuję się odpowiedzialna.
Widz ma inną perspektywę?
Wszystko samo się podnosi i dzieje (śmiech). Jako inspicjent biorę udział w próbach reżyserskich. Przygotowuję wyciąg fortepianowy i tekst, w których robię dokumentację techniczną. W jej skład wchodzi wołanie artystów na scenę, dawanie komend dla zmian świateł czy efektów akustycznych oraz te trzy dzwonki, które słyszy widz. Czuwam, aby wszyscy znaleźli się na scenie o odpowiedniej porze. Daję sygnały świetlne i akustyczne dla ekipy technicznej sceny do podniesienia kurtyny i zmian dekoracji, zarówno w przerwach, jak i na oczach publiczności.
Huk roboty!
Tak, w którym sprawdzają się dwie sprzeczności – koncentracja i podzielność uwagi. Plus szybkość reakcji na poziomie strażaka oraz trzymanie emocji na wodzy.
Jak się wali i pali obrywa inspicjent?
Jak jest dobrze, chwalą wszystkich oprócz inspicjenta. Gdy klapa – winien jest wyłącznie on i mówię to w imieniu wszystkich inspicjentów w kraju (śmiech). Jednak po premierze chwalą i dziękują (byłabym niesprawiedliwa, gdybym tego nie przyznała). Dlatego kiedyś korciło mnie założenie szkoły, jednak spadek zainteresowania operą spowodował, że nie miałabym kogo kształcić.
Ilu was jest?
Dwóch na teatr, czasem trzech. W Operze Narodowej nawet pięciu.
Niszowy zawód
Stąd koncepcja szkoły, ale nie zarobiłabym na sól.
W zespole sami faceci?
Jeśli chodzi o scenę, montaż, oświetlenie i akustykę tak. Rekwizytami i garderobą zajmują się panie, jednak mężczyźni są w przewadze.
Jak utrzymać ich w ryzach?
Mocno. Na zołzę i mocniejsze epitety ciężko pracowałam (śmiech). Traktuję je jako komplement i powtarzam w duszy.
Dzięki temu wszystko gra?
Tak i jest to twórcze tarcie. Zdarzają się mocne sytuacje, ale zawsze się dogadujemy. To jest zawsze współpraca. Spektakl jest dla wszystkich priorytetem.
Los płata figle?
Zdarza się. Podczas spektaklu Wesele Figara padł prąd podczas śpiewania przez Hrabinę arii w drugim akcie. Solistka dokończyła, orkiestra dograła po ciemku, ja zamknęłam kurtynę, po czym pani z biura obsługi widzów poprosiła o cierpliwość.
Odchorowuje Pani takie sytuacje?
Jestem perfekcjonistką, więc odchorowuję każdy mimowolny błąd. Nigdy nie jestem zadowolona, uważam, że mogło pójść lepiej.
Właściwy człowiek na właściwym miejscu?
Tak mówią. Gdybym miała drugi raz wybierać, to sama nie wiem, zdając sobie sprawę z odpowiedzialności i nerwów.