Dorota Kolak – Krakuska z Rynku zadziwiona morzem

fot. Maciej Grochala

Żyje szybko, regularnie dopisując nowe punkty i zadania w terminarzu wypełnionym notatkami. Pracuje intensywnie zarówno w Warszawie, jak i w Trójmieście, w związku z czym niejednokrotnie sypia w pociągu. Za najdogodniejsze miejsce do udzielenia wywiadu uznała natomiast dworzec kolejowy Gdańsk Główny. Pozytywna energia Doroty Kolak robi wrażenie także poza sceną.

Jest poniedziałek rano. Wróciła Pani czy właśnie wyjeżdża?

Wróciłam. O 6.00 ruszyłam pociągiem z Warszawy. Nie mam dziś szczególnie napiętego planu dnia, więc możemy spokojnie porozmawiać.

Skoro dzień, w którym prosto z pociągu idzie Pani na wywiad jest stosunkowo spokojny, to jak wygląda plan, który nazwałaby Pani „napiętym”?

Wyjazd do Warszawy po spektaklu, czyli pociągiem o godzinie 23.00, dojazd rano na plan serialu, gdzie spędzam około 12 godzin, następnie dwie godziny w hotelu i powrót nocą do Gdańska. Rano w Teatrze Wybrzeże próba zaczyna się dopiero o godzinie 10.00, więc po przyjeździe mam jeszcze chwilę dla siebie. Po próbie z kolei jadę na zajęcia ze studentami, czasem gram też później wieczorny spektakl.

Jak radzi sobie Pani z tak intensywnym tempem życia i taką liczbą zadań?

Po prostu to lubię. Ale oczywiście zdaję też sobie sprawę z tego, że aktorstwo to nie jest sposób na życie, który będzie wszystkim odpowiadał. Przede wszystkim trzeba dobrze znosić nieuporządkowany tryb funkcjonowania, częste zmiany trybu i rytmu pracy, nieregularne pobudki, także w środku nocy. Nie każdy się w tym odnajdzie.

Jeśli jednak nie brać pod uwagę filmów i seriali, w których Pani gra, to sama praca w teatrze jest chyba dość przewidywalna – przed południem próba, wieczorem spektakl, prawda?

Nieprawda. Praca w teatrze nie zapewnia aktorowi poczucia stabilności ani uporządkowania. Są okresy, kiedy pracujemy bardzo intensywnie i takie, gdy (z bardzo różnych względów) sztuki, w których występujemy, rzadziej pojawiają się w repertuarze.

W jaki sposób aktor może więc zapewnić sobie stabilną sytuację?

Po latach spędzonych na scenie powiedziałabym, że to w ogóle nie jest zawód dla tych, którzy szukają poczucia bezpieczeństwa. Pod tym względem jest okrutny i niewdzięczny, a miłość, którą go darzymy, pozostaje nieodwzajemniona.

Z pewnością mówi to Pani także swoim studentom. Nie zniechęcają się?

Od początku muszą się z tym liczyć. Powtarzam im także jeszcze jedną ważną rzecz: na sukces aktora muszą złożyć się dwie rzeczy – gigantyczna praca i szczęście. Jestem w stanie pomóc im tylko w pierwszej kwestii, to znaczy, że mogę im pokazać, jak pracować. Szczęścia natomiast nie jestem w stanie nikomu zapewnić.

To znaczy, że można być naprawdę dobrym aktorem i nigdy nie wyjść z cienia?

Oczywiście, że tak. Wielokrotnie się przekonałam, że szczęście w tym zawodzie nie podlega też żadnym sensownym regułom i że nie ma w nim żadnej logiki. To loteria.

Bez wątpienia można dziś powiedzieć, że należy Pani do wygranych, ale czy kiedykolwiek w historii kariery miała Pani chwilę zwątpienia?

Słabsze okresy owszem, ale zwątpienia – nigdy. Mam poczucie, że mój anioł opiekuńczy czuwał nade mną przez cały czas i dawał mi siłę, żeby przeczekać. Następnie dobry los powracał, pojawiały się nowe wyzwania i znów miałam przed sobą dużo niezwykle ciekawej pracy.

Czy początek Pani przygody z Trójmiastem był także przypadkiem?

Nie do końca. Mój mąż chciał pracować w Gdańsku jako aktor, w pewnym momencie się okazało, że ja także mogę dołączyć do zespołu Wybrzeża. Postanowiliśmy więc, że przeprowadzimy się tutaj na dwa, może trzy lata, a potem zobaczymy, co dalej.

Przeglądając historię listy ról, które Pani zagrała i otrzymanych nagród, nietrudno się zorientować, że minęło już nieco więcej czasu…

Ponad 30 lat. Tego nie planowałam.

Czuje się Pani gdańszczanką?

Nie do końca. Szczerze mówiąc, w głębi serca właściwie nadal jestem Krakuską z Rynku, która za każdym razem, gdy trafia nad morze, jest nim zafascynowana i zadziwiona.

Co w Pani przypadku decyduje o poczuciu przynależności do określonego miejsca?

Wszystko to, co kojarzy się z moim dzieciństwem, młodością i studiami. Coś się jednak zmieniło przez ten czas: nie tęsknię już za Krakowem, a tęskniłam.

Wychodzi Pani „na dwór” czy „na pole”?

Oczywiście, że „na pole”. Na szczęście, w zespole Teatru Wybrzeże jest więcej Krakusów, więc nie czuję się też na tym polu osamotniona.

A jak w kontekście przynależności opisałaby Pani swój stosunek do Teatru Wybrzeże?

Czuję, że mam tutaj swoją publiczność i to jest dla mnie najważniejsze. Co jakiś czas znajdzie się wśród widzów ktoś, kto z sentymentem wspomni moje wcześniejsze role, łącznie z tą pierwszą. To bardzo miłe.

Pierwszą była tytułowa rola w Antygonie, tak?

Zgadza się. I było to wówczas bardzo mocne wejście. Antyczny dramat Sofoklesa w reżyserii Marka Okopińskiego, z czego nie wszyscy zdają dziś sobie sprawę, miał w 1983 roku bardzo mocne przesłanie polityczne. Mówi on przecież między innymi o oporze wobec władzy. To zresztą fascynujące, jak wiele tekstów klasyków, takich jak Czechow, Molier, Dostojewski czy właśnie Sofokles, porusza tematy ponadczasowe, które w odpowiednich okolicznościach mogą zabrzmieć z nową siłą. Przekonałam się o tym niejednokrotnie.

Czy podobna sytuacja ma miejsce w przypadku Pani ostatniej roli teatralnej w spektaklu Kto się boi Virginii Woolf?

Ten spektakl jest bardziej osobisty; rola Marty jest dla mnie ważna z wielu powodów. Przede wszystkim to jedna z ról, które stanowią swego rodzaju kanon dla doświadczonych aktorek w moim wieku. Jedno z najciekawszych, najbardziej karkołomnych wyzwań we współczesnej dramaturgii. Traktuję możliwość zagrania tej roli jako prawdziwy prezent od losu.

Z wielką pasją mówi Pani o rolach teatralnych. Czy to w nich najbardziej się Pani spełnia?

Jesteśmy w Gdańsku, niedaleko Teatru Wybrzeże, więc temat granych tam przeze mnie ról nasuwa się w naturalny sposób. Proszę jednak zwrócić uwagę, że ostatnie lata w polskim filmie także przyniosły kilka niesamowitych kreacji: Maja Ostaszewska, Robert Więckiewicz, Tomasz Kot – to tylko kilka przykładów. Spełniać aktorsko można się dziś na bardzo wiele sposobów, niekoniecznie na deskach teatru.

Kiedyś aktorzy mówili, że teatr jest dla sztuki, kino – dla popularności, a w serialach grają przede wszystkim dla pieniędzy. To się zmieniło?

Szczególnie nieaktualny jest podział na ambitny świat teatru i aktorską bylejakość seriali. Także od strony osobistej satysfakcji. Na scenach teatrów zdarzają się kiepskie spektakle, ze słabo zagranymi rolami, na ekranach naszych telewizorów pojawiają się natomiast świetnie zagrane seriale, w których biorą udział znakomici aktorzy.

Ostatnie lata to dla Pani także ciekawe wyzwania, które mogliśmy oglądać na dużym ekranie. Czy trudno było się Pani przestawić na filmową specyfikę pracy?

Jak mówiłam, nie przeszkadzają mi wczesne pobudki i wstawanie w nocy. Musiałam natomiast przyzwyczaić się do czegoś innego – w teatrze odpowiedzialność za rolę ponosi jedynie aktor do spółki z reżyserem. Poza tym przechodzą oni razem praktycznie przez cały proces tworzenia spektaklu. W przypadku filmów w dużo większym stopniu odczuwam, że nie jestem osobnym twórcą, ale jedynie częścią zespołu odpowiedzialnego za efekt końcowy. Bardzo dużo zależy przecież od operatora i montażysty, czasem też po prostu od pogody. Moja rola może zostać nieoczekiwanie okrojona, a ze względu na oświetlenie lub detal, który zakłócił kompozycję kadru, reżyser może wybrać dubel, którego ja wcale nie uznałabym za najlepszy. Ostateczny szlif filmowej roli po prostu nie należy już do mnie.

Bywa Pani zaskoczona efektem?

Bardzo często. Dlatego ze szczerym zaciekawieniem czekam na kolejne premiery filmów ze swoim udziałem: Zjednoczonych stanów miłości Tomka Wasilewskiego, Małego Jakuba Mariusza Bielińskiego i spektaklu Teatru Telewizji pod tytułem Wasza Wysokość na podstawie tekstu Anny Wakulik, w którym gram słynną polską himalaistkę, Wandę Rutkowską.

Na planie filmów i seriali uczy się Pani niesłychanej ilości tekstu. Czy ma Pani jakieś metody, które pomagają zapomnieć, żeby przygotować pamięć do kolejnego intensywnego tygodnia pracy?

Na jakimś etapie wykształciłam sobie dwa rodzaje pamięci: teatralną, na której teksty są trwale zapisane, i serialową, z której wszystko szybko ulatuje. Nie wiem dokładnie, jak to działa, ale jest bardzo praktyczne.

A jakie ćwiczenia lub metody relaksacyjne pomagają Pani utrzymać tak intensywne tempo życia i niezbędną przy tym kondycję?

Czasem pływam, ale jeśli pyta Pan o tak modny dziś sportowy tryb życia i aktywną rekreację, to nie jestem tego dobrym przykładem. Próbowałam kiedyś uczestniczyć w zajęciach typu fitness, ale ciągłe powtarzanie tych samych ćwiczeń jest dla mnie po prostu nudne i nie znajduję w tym żadnej przyjemności. Relaksuje mnie natomiast chodzenie. Po prostu. Na przykład w jakimś nowym, nieznanym miasteczku lubię zwyczajnie wędrować bez celu jego uliczkami, przyglądając się ludziom. Lubię też czasem przystanąć, pomilczeć… Spodobały mi się Góry Izerskie, kusi mnie także dłuższa wyprawa na Kresy Wschodnie, gdzie czas wydaje się płynąć spokojniej. Ten rejon ma też krajobrazy inne od naszych, a także swą odmienność kulturową.

Czy to plan na ucieczkę od zgiełku?

Od czasu do czasu to kuszące, chociaż muszę przyznać, że stosunkowo niedawno wprowadziłam do swojego kalendarza pojęcie odpoczynku. Zorientowałam się już jednak, że dobrze to na mnie wpływa i potrzebuję takiego zbalansowania.

Czy przy tak intensywnym tempie życia nic Pani nie umyka?

Na przykład?

Ma pani czas na dobrą książkę?

Bardzo dużo. Czytanie nadrabiam w pociągach. Między innymi dlatego tak bardzo je lubię.

Filmy?

Tutaj rzeczywiście mam trochę zaległości, ale to głównie dlatego, że nie lubię multipleksów. Zapach popcornu, niepokój, że ktoś zacznie rozmawiać przez telefon komórkowy, po prostu mnie zniechęcają. Najczęściej czekam więc na możliwość legalnego obejrzenia filmu przez internet lub w opcji „video na życzenie”.

Zdolności logistyczne, które Pani wykazuje, wypełniając terminarz, z pewnością wystarczyłyby do zarządzania niejednym przedsiębiorstwem. Czy w jakimś momencie rozważała Pani inne pomysły na życie niż aktorstwo?

Tak. Nigdy nie odcinałam się od świata i mam świadomość życia pozateatralnego. Wiem, że mogłabym prowadzić pensjonat na Kaszubach lub kwiaciarnię i także sprawiałoby mi to przyjemność. Sądzę, że mogłabym także spełniać się w nauczaniu innych rzeczy niż aktorstwo.


fot. Maciej Grochala

Dorota Kolak pochodzi z Krakowa. Mieszka w Gdańsku; pracuje w Gdyni, Gdańsku i Warszawie. Aktorką Teatru Wybrzeże została już w 1982 roku, gdzie zdobyła uznanie publiczności i krytyki. Gra najczęściej postaci mroczne, skomplikowane, dramatyczne. Jest laureatką wielu trójmiejskich laurów, między innymi Nagrody Teatralnej Wojewody Gdańskiego, Nagrody Miasta Gdańska w dziedzinie kultury i nagrody trójmiejskiej Gazety Wyborczej Sztorm Roku. Ma na swoim koncie także liczne role w Teatrze Telewizji, filmach i serialach. Serca widzów zdobyła między innymi rolą żywiołowej, nowoczesnej Ireny w serialu Przepis na życie. W 2008 roku odebrała także Srebrny Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Za rolę w filmie Jestem twój Mariusza Grzegorzka z 2009 roku otrzymała Złote Lwy na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Jako pedagog prowadzi zajęcia na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej w Gdańsku oraz w Gdyńskiej Szkole Filmowej. Jej rodzina związana jest z teatrem już od kilku pokoleń.

Wywiad: Marek Nowak

Polecane:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *