Damy od autochromu. Rozmowa z Soizic Audouard i Elizabeth Nora

Gdyby nie portret panny Dorothy Warrington autorstwa Paula Burty’ego Havilanda, być może nie odkryłyby fotografii autochromowej, nie stworzyły wspólnej kolekcji i nie przypadłoby im w udziale miano “Dam od autochromu”. Francuskie kolekcjonerki, Soizic Audouard i Elizabeth Nora, opowiadają o fenomenie niezwykłego wynalazku braci Lumière.

W tym roku mija 110 lat, odkąd na skalę przemysłową rozpoczęła się produkcja szklanych płytek autochromowych. Z tej okazji w Muzeum Narodowym w Gdańsku, w oddziale Pałacu Opatów w Oliwie zorganizowano wystawę “Autochrom – triumf koloru”, na której zaprezentowano kolorowe fotografie należące do francuskich kolekcjonerek Soizic Audouard i Elizabeth Nora.

Jaka jest najkrótsza historia autochromu?

S.A.(gwiżdże przeciągle) Najkrótsza? Kolory. Czerwono-pomarańczowy, niebiesko-fioletowy i zielony. To barwy naturalnego pigmentu oraz delikatnej drobnej mączki, powstałej ze skrobi ziemniaczanej, która pozwoliła Louisowi Lumièrowi na stworzenie kolorowej fotografii na jednej, szklanej płytce.
E.N. On też jako pierwszy rozpowszechnił ten wynalazek i uczynił go dostępnym dla wszystkich, poprzez wprowadzenie tych płytek do produkcji na większą skalę.

Louis Lumière uznał autochrom za największe dzieło swojego życia. Dzisiaj, mam wrażenie, już niemal zupełnie zapomniane.

S.E. Tak, to prawda.
E.N. Dla Louisa Lumière’a wynalezienie fotografii kolorowej było prawdziwym zwycięstwem, dużo ważniejszym niż stworzenie kinematografu.
S.E. Korzystamy z tego do dzisiaj. Autochrom przeszedł szybką ewolucję od małej, kolorowej płytki, przez kodachrome czy fuji, po telefony komórkowe. Stał się podstawą dla nowoczesnej technologii. To dzięki niej możemy zobaczyć pierwsze fotografie, które jako że są wrażliwe i delikatne, ogląda się za pomocą kliszy duratrans. Gdyby nie ona, nasza wystawa by nie powstała.

Jest w tym pewien paradoks. Technologia, która dzisiaj pozwala na ponowne odkrycie autochromu, wcześniej go unicestwiła.

S.A Tak, oczywiście.
E.N. Obecnie fotografie autochromowe są zjawiskiem unikatowym, a ponadto, za sprawą użycia skrobi ziemniaczanej, zyskują wyjątkowy niepowtarzalny urok, o czym można się przekonać oglądając zdjęcia z tej wystawy.

Z tego powodu powstała ekspozycja? By zaprezentować szerokiemu gronu odbiorców dzieła wykonane techniką autochromową?

S.A. Skądże. Zrobiłyśmy to dla siebie, nie dla innych. Co nie znaczy, że jesteśmy całkowitymi egoistkami – udostępniamy swoje zbiory.
E.N. Dzielimy się dziełami, które wspólnie udało nam się zebrać przez 15 lat. Ta wystawa stanowi kulminację naszej pasji kolekcjonowania autochromów.
S.A. Poza tym bardzo miło zobaczyć obrazy zaprezentowane razem w jednym miejscu i przekonać się, że ludzie rozumieją, dlaczego są dla nas tak wyjątkowe. Kiedy wystawa została po raz pierwszy zorganizowana na południu Francji, pojawiło się na niej wiele osób, które dopiero odkryły autochrom i dostarczyło im to wiele radości. Czerpię z tego dużą przyjemność.

Podobnie było ze mną. Wcześniej niewiele wiedziałam na temat tej techniki.

S.A. Pewnie szukałaś informacji, oglądałaś zdjęcia w internecie?

Tak, oczywiście. Muszę jednak przyznać, że nie ma ich zbyt dużo.
S.A. To prawda, choć pojawia się ich coraz więcej. Fotografia autochromowa powraca, jak wszystkie zapomniane zjawiska. Od jakichś dziesięciu lat pojawia się coraz więcej pokazów dzieł wykonanych tą techniką. Spora w tym zasługa pewnej pani profesor, która w tym czasie zainteresowała się autochromem, zaczęła pisać artykuły na jego temat. Jako że pracuje w muzeum zorganizowała też wystawę.
E.N. Myślisz o Natalii Boulouch? To znawczyni kolorowej fotografii od jej początków aż do współczesności. Jest też autorką tekstu do katalogu wydanego z okazji wystawy w Gdańsku.

Jak „Autochrom- triumf koloru” trafił do Gdańska?

S.A. To był pomysł i inicjatywa Klaudii Podsiadło, gdańszczanki, założycielki Fundacji Common Room. Miejsce nie jest zresztą przypadkowe. Znajduje się tu stocznia, podobnie jak w La Ciotat, wiosce wykupionej przez braci Lumière. To tam powstawały ich zdjęcia, tam nakręcili jeden ze swoich pierwszych filmów „Wjazd pociągu na stację La Ciotat”.

Jednak wybór Pałacu Opatów należał już do Was?

S.A. Nie do końca. Z tą propozycją wyszedł dyrektor Muzeum Narodowego w Gdańsku, pan Wojciech Bonisławski, a my ją zaakceptowałyśmy. Bardzo nam się spodobała. Przecież tu, za oknem, jest nieustanny autochrom.

Jak się zrodziła Wasza pasja?

S.A. Nie wiem (wzrusza ramionami). Lubisz czekoladę?

Pewnie.

S.A. A dlaczego? Widzisz, z naszym zamiłowaniem do autochromu jest podobnie. Nauczyłyśmy się oglądać, nieustannie. Elizabeth była wydawcą, ja też. Teraz prowadzę galerię. Wybór naszej drogi życiowej i zawodowej jest zatem silnie związany z patrzeniem. Czerpiemy wielką przyjemność z odkrywania obrazów i dzielenia się nimi: z kobietą, mężczyzną, dzieckiem, przyjaciółką, z każdym.
E.N. Często wiąże się to również z podjęciem wysiłków poszukiwania, spędzaniem całych poranków na targu w celu zakupienia obrazów. One nie przychodzą przecież do nas. To my musimy je znaleźć.

Jak trafiłyście na ten pierwszy?

S.A. Na aukcji w Paryżu, gdzie wystawiono fotografię zatytułowaną „Panna Dorothy Warrington”, autorstwa Paula Burty’ego Havilanda, wielkiego fotografa, który wykonał kilka autochromów w czasie, gdy ta technika dopiero się narodziła. To był mały portret na szklanej płytce. Zachwyciłam się nim, jego kolorami, choć jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to autochrom. Bardzo jednak chciałam go mieć. Zaczęłyśmy się licytować wspólnie z Elizabeth. Ostatecznie to ona wygrała, zaproponowała jednak, że obie możemy kupić tę fotografię.
E.N. Ten moment okazał się dla nas wyjątkowy, wspaniały i można powiedzieć decyzyjny, bo wtedy zaczęłyśmy razem kolekcjonować autochromy.
S.A. Choć na początku nie było to dla nas oczywiste. Jednak z czasem coraz większą przyjemność sprawiało nam wspólne kupowanie tych fotografii. Zaczęto nas nawet nazywać „Damami od autochromu”. Gdy idę na targ czy na licytację muszę się ukrywać, ponieważ ludzie mi się przyglądają, rozpoznają mnie (śmieje się). A to wszystko dzięki pannie Dorothy Warrington, która sprawiła, że zrodziło się w nas pragnienie posiadania jej portretu.

Jak duża jest dzisiaj Wasza kolekcja?

S.A. Liczy około 400 fotografii. To, co zaprezentowałyśmy na wystawie to tylko wybór, łącznie 100 zdjęć.

Macie wśród nich swoje ulubione?

E.N. Lubimy każde z nich.
S.A. One są dla nas jak dzieci.

Wystawę Autochrom – triumf koloru można oglądać w Pałacu Opatów, oddziale Muzeum Narodowego w Gdańsku do 24 września 2017r.

Tekst i wywiad: Dominika Prais

Oceń ten artykuł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *