Trzy blondynki na Kaukazie, czyli Misja Abchazja

Trzy blondynki postanowiły pojechać na Kaukaz – do kraju, który oficjalnie nie istnieje. Abchazja w języku abchaskim oznacza Kraj Duszy. Sara zainspirowała podróżą do tego niezwykłego miejsca swoją mamę, dziennikarkę Anitę Czupryn i fotografkę Velar Grant.

Anita Czupryn – dziennikarka Polska the Times i autorka książek literatury faktu.
Velar Grant jest zawodowym fotografem. Jej zdjęcia ukazywały się w Telegraph, National Geografic, Guardian, New York Times.
Sara Komaiszko – pomysłodawczyni projektu Misja Abchazja, związana z polskimi mediami w Wielkiej Brytanii, studentka Uniwersytetu Londyńskiego na kierunku Medioznastwo.

Na stronie Waszego projektu przeczytałam:

„Każda podróż zaczyna się od… nie, wcale nie od pierwszego kroku. Zaczyna się od marzenia. Sara Komaiszko wpadła na pomysł, aby podróżować po krajach świata w porządku alfabetycznym, i przywozić z podróży materiały do książek”.

Dlaczego w porządku alfabetycznym?

Jestem raczkującą reporterką i „A jak Abchazja” otwiera mój reporterski elementarz. Wiem, że pomysł na podróżowanie w porządku alfabetycznym może wydawać się dziecinny, ale czy reporter nie powinien mieć w sobie czegoś z dziecka? Chciałabym zwiedzić wszystkie kraje świata. Jest ich około dwustu i nie wiem, czy wystarczy mi życia. Przez wiele lat myślałam, że moim pierwszym krajem na projekt dziennikarski (według listy alfabetycznej) będzie Afganistan. Odbyłam już niezliczone internetowe „podróże” do Afganistanu, czytając o jego historii. Zupełnie przypadkowo trafiłam na Abchazję.

Abchazja formalnie nie istnieje jako odrębne państwo. Wiele osób nawet nie wie o jej istnieniu.

Ja też wiedziałam niewiele. Zaczęłam poszukiwać informacji, co to za miejsce i jaka jest jego historia. Im więcej zdobywałam wiedzy, tym bardziej Abchazja mnie fascynowała. To kopalnia tematów, prawdziwa gratka dla reportera. Jest kraj, ale go nie ma. Co to oznacza? Dla jednych jest to separatystyczna republika, przez innych nazywana terytorium Gruzji okupowanym przez Rosję. 25 lat temu wybuchła tam wojna między Abchazami i Gruzinami, i mimo że wspomnienia po niej na Kaukazie są wciąż bardzo żywe, na Zachodzie nie mówi się o Abchazji. Zaciekawiło mnie, jak może wyglądać życie powojennej generacji, jakie są perspektywy dla dzisiejszych 25-latków.

Od jak dawna Abchazja nie istnieje?

Znaną historykom Abazgię (historyczna nazwa Abchazji) znajdziemy na antycznych mapach. Stolica Abchazji trzy tysiące lat temu nosiła nazwę Diaskuria i była jednym z najważniejszych portów na Morzu Czarnym. Abchazja liczy więc ponad 3 tysiące lat, ma swój język i unikalną kulturę. Przez wieki miała bardzo bliskie kontakty z Gruzją, głównie poprzez śluby pomiędzy rodami królewskimi obu państw. Były to jednak odrębne nacje. Po rozpadzie ZSRR, Abchazja została przydzielona Gruzji, ale Abchazi nie chcieli być Gruzinami. W 1992 roku, kiedy gruzińskie wojska weszły na teren Abchazji, rozpętała się bratobójcza walka, która dla Abchazów była wojną o niepodległość. Gruzini tę wojnę zaczęli, ale to Abchazi ją wygrali. W efekcie od 25 lat są niezależni od władz w Tbilisi, a w 2008 roku Rosja, jako pierwsza, uznała Abchazję za autonomiczne państwo. Dla Abchazów był to prawdziwy przełom. Dziś, oprócz Rosji, Abchazję uznaje zaledwie kilka państw. Nikaragua, Wenezuela, małe państewko na Oceanie Spokojnym – Nauru, oraz ostatnio Syria.

I oto trzy reporterki znalazły powód, by wybrać się na miesiąc na Kaukaz.

Pojawiła się szansa otrzymania grantu na projekt reporterski i zaproponowałam mojej mamie – doświadczonej dziennikarce, czy nie chciałaby go ze mną zrealizować. Obie zapaliłyśmy się do tego pomysłu, ale potrzebowałyśmy jeszcze jednej osoby – kogoś, kto zadba o stronę wizualną projektu. Velar spadła nam jak z nieba. Mówi biegle po rosyjsku i robi niesamowite zdjęcia. Nie udało nam się zdobyć dofinansowania, ale nie poddałyśmy się. Dzięki Velar odważyłyśmy się zaprezentować swój projekt na platformie crowdfundingowej PolakPotrafi.pl. Kampania trwała trzydzieści intensywnych dni, podczas których okazało się, że ludzie nam ufają i codziennie na nasze konto przychodzą wpłaty. 181 osób przyczyniło się do tego, że ta wyprawa stała się możliwa.

Kiedy przygotowywałyście się do podróży, zapewne miałyście już wiedzę popartą researchem, ale pewnie też i własne pomysły na to, jak tam będzie. Jaką rzeczywistość zastałyście?

Byłyśmy przygotowane na bardzo trudne warunki. Prawdę mówiąc, sądziłyśmy, że zastaniemy tam wszechobecne powojenne zgliszcza. Na oficjalnej stronie internetowej brytyjskiego rządu widnieje informacja, że w Abchazji można się natknąć na pozostałe po wojnie miny. W dodatku miesiąc przed naszym przyjazdem Abchazja została uznana przez Syrię, co według brytyjskiego MSZ oznacza, że ataki terrorystyczne „nie mogą zostać wykluczone”. Podczas naszego pobytu miały odbyć się tam obchody dwudziestopięciolecia od wygrania wojny z Gruzją i dziesiątej rocznicy uzyskania autonomii. Jednym słowem – myślałyśmy, że będzie „gorąco”. W rzeczywistości okazało się, że jest to spokojne, zapełnione turystami miejsce. Przepiękna nadmorska promenada Sukhum przywodziła na myśl miasta na Lazurowym Wybrzeżu. Niezwykłej urody budynki, filharmonia, teatry, cudownie bujna subtropikalna roślinność i ludzie, którzy wyglądają tak, jakby codziennie mieli święto. Kobiety ubrane jak z wybiegu modelek, na wysokich obcasach, w pełnym makijażu, z klasą. A my w najgorszych ciuchach, bo przecież jedziemy w powojenne wertepy! Ja się trochę wyłamałam, bo wzięłam kilka sukienek, a nawet prostownicę do włosów, co na początku wywołało drwiny u moich współtowarzyszek. Kiedy jednak zostałyśmy zaproszone do teatru, to miałam się w co ubrać.

Wiem, że przed wyjazdem kontaktowałyście się z polskim autorytetem od Kaukazu – Wojciechem Góreckim, reporterem, autorem książki „Abchazja” oraz analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich. Jakie wskazówki od niego dostałyście?

Wojciech Górecki dał nam wiele cennych rad, ale uprzedzał, że może być ciężko, bo Abchazi są zamknięci i raczej nieskłonni do otwartych rozmów, zwłaszcza z dziennikarzami. Nazwał Abchazów „Skandynawami” lub „Brytyjczykami” Kaukazu. Ku naszemu zdziwieniu było inaczej! Może naszą siłą było to, że jesteśmy kobietami? Wzbudzałyśmy raczej zainteresowanie niż dystans. Gdziekolwiek się pojawiałyśmy, natychmiast otaczała nas grupa zaciekawionych ludzi, pytając o nasze pochodzenie i powód podróży. Przy winie lub czaczy (tradycyjnym abchaskim „samogonie”) opowiadali nam swoje historie. Nie chciałyśmy się angażować w dyskusje o polityce, ale się nie dało. Ci ludzie żyją w świecie, w którym odgrywa ona ogromną rolę. Abchazja liczy około dwustu tysięcy mieszkańców, z czego około połowa z nich to Abchazowie. Można więc śmiało powiedzieć, że większość Abchazów ma wujka, stryjka lub też kuzyna, który zasiada w rządzie.

Miałaś wrażenie, że wojna jest wciąż w nich żywa? Jakie widzą perspektywy na przyszłość, jak dziś żyją?

Spotkałyśmy się w Sukhumie z doktor habilitowaną Cemre Erciyes, socjolożką, która opowiedziała nam, że zanim Abchazja została uznana przez Rosję, ludzie nie remontowali domów, szkół, miast. Wojna zrodziła w nich niepewność jutra, przewartościowała widzenie rzeczywistości. Dużą wagę przywiązywali więc temu, by wzmacniać więzi rodzinne i przyjaźnie, by się edukować czy też podróżować (wewnątrz kraju). Skupili się na wartościach, które są niematerialne, a które z nimi zostaną, nawet gdyby znów wybuchła wojna. Dopiero gdy Rosja uznała ich jako państwo, poczuli się stabilniej. Zaczęli porządkować i remontować swoje otoczenie.

Co przywiozłyście ze swojej miesięcznej podróży?

Mnóstwo materiałów, nagrań i zdjęć. Najcenniejsze są rozmowy z ludźmi jak na przykład poruszająca historia fotografa wojennego. Na jednym ramieniu miał zawieszony aparat, a na drugim kałasznikow. Strzelał zdjęcia i strzelał z karabinu. Rozmawiałyśmy też z kobietą, aktywistką, która zorganizowała biały marsz dla pogrążonych w żałobie matek, które straciły swoich synów na wojnie. Zamieniły czarne chusty na białe, bo uwierzyły, że ich dzieci zginęły za coś ważnego, że ich śmierć nie była bez znaczenia.

Kolejna wyprawa będzie zimą?

Misja Abchazja jeszcze się nie zakończyła. Planujemy wyjazd w połowie grudnia, aby spędzić tam święta i Sylwestra. Chcemy też pojechać do Turcji, gdzie żyje największa diaspora abchaska. Co roku w maju odbywa się święto, podczas którego Abchazi czczą pamięć swoich przodków, zmarłych podczas wielkiego exodusu w XIX wieku, kiedy Rosja napadła na Kaukaz. Tysiące Abchazów uciekło wtedy do Turcji przez Morze Czarne. Wielu utonęło. Teraz, żeby uczcić ich pamięć, Abchazi palą podczas tego święta lampiony na morzu.

Kiedy będzie można przeczytać te wszystkie historie?

Wszystko, czego doświadczyłyśmy, opiszemy w książce, która będzie cyklem reportaży, wywiadów i naszych wspomnień ilustrowanych zdjęciami Velar Grant. Publikacja planowana jest pod koniec 2019 roku.

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *