Nie zabawia i nie czaruje tym, co robi. Radykalnie dociera do esencji ruchu, bo tylko w ten sposób wydobywają się emocje. Niczym barwny ptak porusza umysły, pozwalając wyobraźni pracować na najwyższych obrotach. W sztuce najważniejsze jest poszukiwanie, przekonuje Anna Steller, trójmiejska tancerka, choreograf i performerka.
Życie tańcem pisane?
Całkowicie. Jako nastolatka poszukiwałam zajęć dla siebie. Zbiegło się to z formowaniem Teatru Dada von Bzdulow w Pałacu Młodzieży w Gdańsku. Leszek Bzdyl prowadził otwarte lekcje, na które każdy mógł przyjść. Czar zadziałał.
Świat MTV nie kusił?
Nie odnalazłabym się w wysokobudżetowych teledyskach gwiazd. To, co robię to raczej instynktowne poruszanie, działania cielesne, wprowadzanie emocjonalnego ciała w ruch. Pragnęłam więcej, niż tworzenie tańca i choreografii. Wyszukuję skomplikowane tematy, za pomocą których próbuję to moje ciało poruszyć. Eksploruję własne możliwości, często w radykalny sposób, po to, by dojść do esencji ruchu, do sedna sprawy, nad którą aktualnie pracuję.
Tancerka czy performerka?
Nie ma klarownego podziału. Istotą jest poczucie, aby nie tylko odtwarzać ruch, ale i być z tym ruchem zespolonym. Być tu i teraz, reagować na upływający czas i być uważnym w przestrzeni, w jakiej się jest – to dobra droga, żeby określić siebie jako performera.
Dada von Bzdulow nie szufladkuje?
Mamy otwarty związek. Pracuję na zasadzie projektowej. Moje ścieżki pełne są inspirujących spotkań. Daisuke Yoshimoto – tancerz butoh z Japonii, Krzysztof „Leon” Dziemaszkiewicz – performer z Sopotu, mieszkający aktualnie w Berlinie. Od ponad 10 lat pracuję z Magdą Jędrą, z którą tworzymy kolektyw „Good Girl Killer”. To, co robimy, jest bardzo odmienne od języka, którym posługujemy się w teatrze Dada.
Kogo zabierasz do swojego świata?
Publiczność, która nie oczekuje, że będę ją zabawiać i czarować tym, co robię. Performance to szczerość, która pozwala oddać widzowi cząstkę siebie.
Łatwo zrozumieć te emocje?
Tak. Widz nie potrzebuje wyjaśnień i podpowiedzi. To jest częsta pułapka, w którą wpadają reżyserzy czy choreografowie, którzy chcą wszystko podać na tacy. Ważne jest, by przyjść z otwartym umysłem, nie oczekiwać i nie oceniać od razu. Ja, jako widz często odczuwam pewne emocje związane z odbiorem sztuki dopiero kilka dni po jej obejrzeniu. Wracają do mnie obrazy, dźwięki. Czasem nie wiem, co znaczą, ale odciskają na mnie piętno, wibrują w głowie…
Ideał tancerki istnieje?
Ideałem niegdyś była dla mnie performerka Marina Abramović. Ograniczenia, jakie niesie ciało tancerza, też mogą stać się jego atutem. Najważniejsza w tańcu jest osobowość. Wspaniale ujęła to nieżyjąca już choreografka Pina Bausch: „Nie jestem tak bardzo zainteresowana tym, jak tancerze się poruszają, ale co ich porusza”.
Międzynarodowa kariera porusza?
Niegdyś mnie kusiła. Cieszę się z tego, jak potoczyła się moja droga artystyczna. 20 lat temu w Polsce nie było tylu możliwości rozwoju, ile jest teraz. Moja kariera nie dzieje się wyłącznie w Polsce. Prezentowałam swoje „Przemieszczenie” na festiwalu sztuki performance w Lipsku. Pokazywałam produkcje w wielu krajach, nawet w Indonezji.
Co za chwilę?
Aktualnie przygotowuję spektakl solowy. W planach mam granie swoich performance’ów oraz spektaklu „Dzisiaj. Wszystko”, który zrealizowaliśmy z teatrem Dada. Wraz z moim chłopakiem dostaliśmy zaproszenie od galerii 1/2 ze Szczecina, aby wypełnić sztuką 2 pokoje w tejże galerii. Na pewno też pojawi się coś niespodziewanego, jak to zwykle u mnie bywa…
Wywiad i tekst: Anka Dudka