Alejandro González Iñárritu urodził się w 1963 roku w Meksyku. W wieku 43 lat stał się pierwszy Meksykaninem nominowanym do Oscara za reżyserię, pierwszym z nominacją od Amerykańskiej Gildii Reżyserów i pierwszym z reżyserską nagrodą w Cannes. Długo można by mówić o odznaczeniach i tytułach, które nadawano mu przez wszystkie lata kariery.
Twórca, nie tak jeszcze dawno znany głównie dość wąskiemu gronu fanów kina autorskiego, obecnie jest jednym z najbardziej cenionych reżyserów na świecie. Niedawno stał się pierwszym od 1950 roku twórcą filmowym, który zgarnął Oscary dwa lata z rzędu. Najpierw „Birdman”, a rok później „Zjawa” przyniosły mu międzynarodowy rozgłos i ogromną popularność. Dzisiaj Iñárritu jest twórcą, z którym wszyscy chcą pracować.
Jak to się zaczęło?
Ale od początku… Pełnometrażowy debiut Meksykanina miał miejsce w 2000 roku. Wtedy to filmem „Amores Perros” zdobył serca fanów ciężkiego, dusznego kina autorskiego. Dał tu popis umiejętności twórczych i sprawił, że od tego momentu był już na świeczniku krytyków. Jego film był pierwszą częścią trylogii nazwanej „trylogią śmierci”. Obscenicznej, trudnej i wymagającej dla widzów. Wiele się tu działo, zawsze jednak źle. Iñárritu nie szczędził swoim bohaterom ran i obrażeń, męczył ich psychicznie i fizycznie. Na oczach widzów dokonywał wiwisekcji człowieczeństwa. Bo to właśnie o człowieczeństwo zadał pytania w swoich filmach. Kolejne dzieła „21 gramów” i „Babel” – z gwiazdorską obsadą i imponującą reżyserią – przyniosły mu jeszcze większy rozgłos. Podziw krytyki zamieniał się powoli w uwielbienie. Twórcę zaczęli doceniać także widzowie.
Piękne kino
Kiedy w 2010 roku pokazał światu swoje najnowsze dzieło, „Biutiful”, wszyscy już wiedzieli, że można oczekiwać filmu przytłaczającego. To, co pokazał wtedy, nie zawiodło fanów. Obsadzony w głównej roli Javier Bardem odebrał aktorską nagrodę w Cannes. Pozycja reżysera została ostatecznie potwierdzona – to nadzieja i wielka chwała całej amerykańskiej reżyserii.
Ostateczny przełom miał jednak miejsce nieco później. Iñárritu zmienił formułę, pierwszy raz stworzył film, który można nieśmiało określić jako komedię. Komedię nietypową, bo również dość ciężką, obarczoną czarnym humorem. „Birdman, czyli nieoczekiwane pożytki z niewiedzy” szturmem podbił międzynarodowe kina. Choć opinie widowni były mocno podzielone, krytycy byli zgodni – mamy przed oczami arcydzieło. Podczas 87. rozdania nagród Akademii dzieło zdobyło statuetki za najlepszy film, reżyserię, zdjęcia i scenariusz.
I tak nadszedł 2015 rok, a wraz z nim ostatni, jak dotąd, film twórcy. „Zjawa” stanowi powrót do dusznego kina, przesyconego atmosferą śmierci i rozkładu. I znów – ogromny sukces reżyserski. Ale nie tylko. Bo Iñárritu swoim najnowszym dziełem zaserwował też Oscara dla długo niedocenionego przez Akademię Leonardo DiCaprio. Nie pozostaje nic innego ponad niecierpliwe czekanie na kolejne zaskoczenia. A te na pewno będą.
Tekst: Katarzyna Sudoł