Znajomi, którzy odwiedzili przed nami Indie, powiedzieli, że albo pokochamy, albo znienawidzimy ten kraj. Bez kompromisów.
Według informacji w internecie, wyprawa dwóch kobiet do Delhi, w którym żyje znacznie więcej mężczyzn, niż kobiet nie jest najlepszym pomysłem. W wielu artykułach zwracano uwagę na macanie w tłumie, pożeranie wzrokiem, czy próby gwałtów w bramach. Nasze matki przesączone strachem prosiły o przemyślenie tej części podróży i przebookowanie biletów na inny kierunek. Siedząc w samolocie stworzyłyśmy plan, zakładający zachowanie dystansu do lokalnych mieszkańców. Głowy miałyśmy trzymać dumnie w górze i iść pewnie przed siebie, unikając kontaktu wzrokowego. A co najważniejsze, nie miałyśmy się do nikogo uśmiechać, bo przecież według tego, co wcześniej czytałyśmy, dawało zielone światło do nawiązania intymnego kontaktu.
Plany sobą, ale rzeczywistość brutalnie weryfikuje nasze plany
Po przylocie do Delhi zapomniałyśmy o wszystkim, co wcześniej tak skrupulatnie sobie zaplanowałyśmy. O zachowaniu pewnej, prostej sylwetki mogłyśmy tylko pomarzyć, ponieważ kręgosłup automatycznie zginął się pod ciężarem plecaka. Zderzając się z nową kulturą, świątyniami, jedzeniem i ludźmi, uśmiechałyśmy się jak głupie na każdym kroku.
W pierwszych dniach pobytu w Delhi, pracowałyśmy w przyjacielskiej atmosferze dla hostelu Smile Inn, promując go w mediach społecznościowych. Już w tym miejscu zaczęłyśmy zastanawiać się nad wszystkim, co ludzie piszą o Indiach w internecie. Te opowieści Europejczyków po powrocie z tego kraju nijak miały się do tego, co zastałyśmy na miejscu. Mieszkałyśmy w samym sercu Delhi, gdzie ruch był ogromny, a przejście na drugą stronę ulicy często graniczyło z cudem. Wiele osób kazało nam unikać tej okolicy jak ognia. Na szczęście nie zawsze bierzemy do serca te dobre rady. Wybór miejsca zamieszkania okazało się naszą najlepszą decyzją. W Smile Inn spotkałyśmy samych pozytywnych i pomocnych ludzi, z którymi spędziłyśmy kilka spokojnych dni.
Magia social media dotarła także do Indii
Po kilku dniach w Smile Inn, nie miałyśmy gdzie zamieszkać i w przypływie desperacji, opublikowałyśmy post na Facebooku. W zamian za miejsce do spania oferowałyśmy namalowanie murala w hostelu (tak jak to się dzieje przez większą część naszej podróży). Dostałyśmy odpowiedź od Hindusa, który zaoferował nam domową atmosferę, kuchnię matki, nocleg i wszystkie narzędzia potrzebne do pracy. Brzmiało to zbyt pięknie, żeby było prawdziwe. Nabrałyśmy dużego dystansu do jego oferty, ale zaproponowałyśmy spotkanie. Udało się! Tak poznałyśmy Pushkara i Narendra z grupy podróżniczej Bawray Banjaray. Przyszli, zobaczyli nasze prace i powiedzieli: „Tego szukaliśmy, powiedzcie kiedy możecie przyjechać”. Pierwsze lody zostały przełamane, a strony poczuły rodzącą się w powietrzu przyjaźń.
Prawie jak w domu, który tworzą ludzie z sercem na dłoni
Dwa dni później, byłyśmy już w ich domu, naszym nowym miejscu pracy. Jedliśmy wspólnie kolację, przygotowaną przez przesympatyczną mamę. Byłyśmy w miejscu, które sprawiło, że pokochałyśmy Indie. Panowała w nim ciepła atmosfera, a my od pierwszego dnia byłyśmy traktowane jak członkinie rodziny. Poznani w nim ludzie, rozmowy o życiu, o różnicach kulturowych, otworzyły nam oczy. Nasza podróż miała szansę stać się ważnym doświadczeniem dla innych ludzi, zwłaszcza, że spotykałyśmy Hindusów, którzy po raz pierwszy rozmawiali z „obcymi”.
W Wigilię większość naszych bliskich spotkała się przy choince i rodzinnym stole, aby podzielić się opłatkiem i zjeść wspólną kolację. Nasza nowa multikulturowa ekipa właśnie w ten dzień wracała na motorach z rodzinnej wsi Narendra. Ciepło kolejnego domu, sympatyczni ludzie, zapach kwitnącego rzepaku i prażące słońce, były dla nas najlepszym prezentem, jaki mogłyśmy dostać „pod choinkę”.
Jeżeli ktoś zapyta nas kiedyś, czy Indie pokochałyśmy, czy znienawidziłyśmy, odpowiemy zgodnie: pokochałyśmy. I liczymy w głębi serca tu wrócić, bo wiemy, że czeka na nas dom, za którym będziemy tęsknić.