Karolina Sypniewska-Wida w trakcie swoich podróży, odwiedziła osiemdziesiąt krajów, autostopem dojechała nawet do Australii, która dziś jest jej domem. Mieszka w Sydney, gdzie prowadzi wspólnie z mężem Pawłem firmę Albion House organizująca wyjazdy do Australii do nauki, pracy, podróży czy nawet emigracji. W Polsce organizuje coroczny ogólnopolski festiwal Dni Australii oraz bydgoski festiwal PODRÓŻNICY, na którym swoją pasją zaraża innych.
Podróżowanie to Twoja wielka pasja, ile krajów zwiedziłaś i który z nich zajął szczególne miejsce w Twoim sercu?
Trochę tego było, policzyłam kiedyś, że łącznie byłam w około osiemdziesięciu krajach. Ale nigdy nie zależało mi na tym, żeby zwiedzić ich jak największą ilość i zaliczyć jakąś konkretną liczbę (śmiech). Było kilka, które naprawdę skradły mi serce. Jednym z nich jest ten, w którym obecnie mieszkam, czyli Australia. Po raz pierwszy przyjechałam tutaj w 2002 na wycieczkę z rodzicami. Przyjechaliśmy na pierwsze na antypodach żużlowe Grand Prix, bo mój tata i cała nasza rodzina jesteśmy wielkimi fanami Tomka Golloba. Pochodzimy z Bydgoszczy, rodzinnego miasta mistrza świata. Tak to się wszystko zaczęło… Wiedziałam wtedy, że na pewno będę chciała wrócić do Australii na dłużej, żeby zobaczyć, jak się tutaj żyje, bo to zawsze mnie ciekawiło i intrygowało. I tak się stało. W 2008 wybrałam się autostopem do Australii. Koncepcja była taka, aby jak najdalej dojechać bez korzystania z usług jakichkolwiek linii lotniczych. Oczywiście koniec końców przyleciałam tutaj samolotem, ale dopiero z Malezji. Całą wcześniejszą drogę udało mi się pokonać, na początku autostopem z dwiema koleżankami, później autobusem przez Iran i Pakistan z jedną koleżanką. Trekkowałyśmy nawet przez Nepal. Weszłyśmy też na Everest Base Camp w trampkach i w jeansach. Byłyśmy zupełnie nie przygotowane, bez profesjonalnego sprzętu, ale się nam udało. Zdobyłyśmy 5555 metrów nad poziomem morza (śmiech). Było sporo niesamowitych sytuacji podczas tej podróży, która trwała praktycznie dwa lata, wliczając w to również roczny pobyt w Australii. Wiele krajów mnie zachwyciło, ale ta Australia… Dlaczego tak ją pokochałam? Przede wszystkim ze względu na ludzi, ich podejście do świata, do życia i przepiękne miejsca, których tu jest mnóstwo. Mieszkając tutaj na co dzień, można prowadzić normalne życie. Rodzina, praca, dom, ale weekend potrafi być taki, że prawie zwała Cię z nóg. Można tak naładować baterie, że czujesz się jak na wakacjach. Te wszystkie plaże, klify, parki narodowe, których tutaj jest mnóstwo. Możesz na weekend polecieć do Melbourne, do Darwin, a każde miasto jest zupełnie inne i egzotyczne. Tutaj nie ma sezonu, podczas którego coś by nie kwitło. No i słońce, ono daje niesamowitą energię i napędza do działania. W Australii piękna pogoda jest przez większość roku, a to daje motywację i niesamowitą siłę. Kiedy ktoś mnie pytał, w jakim innym kraju niż Polska mogłabym zamieszkać, od zawsze mówiłam, że w Australii, jeszcze na długo wcześniej, zanim zobaczyłam ją na własne oczy (śmiech).
Skąd wzięło się u Ciebie zamiłowanie do podróży?
Zamiłowanie do podróży mam chyba po rodzicach. To oni wszczepili we mnie tego bakcyla podróżniczego, zabierając mnie do wielu różnych miejsc na świecie, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Spore też znaczenie może mieć fakt, że ciągnęło mnie do języków. Studiowałam lingwistykę stosowaną angielsko-rosyjską w końcu jakoś tak wyszło, że trafiłam na stypendium do Moskwy na pół roku. Później byłam też w Meksyku, tam uczyłam się, pracowałam i podróżowałam. Pracowałam też w Grecji, studiowałam w Australii, zahaczyłam się też o pracę pilota wycieczek zagranicznych. W końcu podróże stały się moją pracą, ale też dalej ogromną pasją, której nigdy nie odpuszczę. To mnie napędza. Codziennie cieszę się i doceniam to, że udało mi się tyle zobaczyć, tyle przeżyć i to właśnie dzięki mojej pracy i pasji.
Która z podróży zrobiła na Tobie największe wrażenie lub odegrała najistotniejszą rolę w Twoim życiu?
Znowu muszę wrócić do Australii (śmiech). To była właśnie ta dwuletnia podróż do Australii. Dotarcie tutaj zajęło mi osiem miesięcy. Przejechałam przez Turcję, Iran, Pakistan, Indie, Bangladesz, Sri lankę, Andamany, Tajlandię, Malezję, to były tak niesamowicie inne kraje, było między nimi tyle różnic… Ta podróż zmieniła mnie w pewnym stopniu, pokazała mi wiele pozytywów, ale też negatywów. Pobyt w Australii też mi wiele dał, uczyłam się tutaj, pracowałam i żyłam jak Australijka. To wszystko zaowocowało tym, że dziś jestem właśnie w Australii. Dzięki temu wyjazdowi poznałam też swojego męża Pawła. Paweł pochodzi z naszych gór, a dokładniej z malowniczej Niedzicy w Pieninach, ale mieszka w Australii od ponad 20 lat. Paweł zaprosił mnie na swój festiwal Dnia Australii, opowiadałam tam właśnie o swojej 2-letniej wyprawie. Tak się poznaliśmy, zakochaliśmy i jesteśmy małżeństwem od ponad 4 lat (śmiech). Dziś już wspólnie organizujemy Dni Australii, w tym roku będzie dziewiąta edycja.
Co czerpiesz z podróży i czego one Ciebie uczą?
Z całą pewnością czerpię z nich niesamowitą energię, śmieję się, że to jest prawie energia z kosmosu. To wyjątkowe przeżycie i radość zobaczyć tak wiele miejsc, doświadczyć tego wszystkiego. Wiem, że wiele osób nawet nie marzy o tym, aby zobaczyć te miejsca, które ja widziałam, a ja miałam taką możliwość odkrywania i bycia w nich, bardzo to doceniam. Podróże na pewno nauczyły mnie pokory i takiej prostej radości, radości z rzeczy małych, które posiadamy, które nie są przeliczalne na pieniądze, cieszę się ze wspomnień, z poznanych ludzi, z czasu spędzonego z rodziną i to ma dziś dla mnie największą wartość. Mam wspaniałego męża, córkę i kolejną w drodze (śmiech) to sprawia, że jestem szczęśliwa.
Nie wierzę w przypadkowość zdarzeń, myślę, że to, co się dzieje, jest nam pisane. Kiedy poznałam mojego męża, okazało się, że w wielu momentach naszego życia mogliśmy się już wcześniej poznać. Jako dziecko byłam na koloniach w sąsiedniej wiosce skąd Paweł pochodzi. Dodatkowo w 2002 roku na Grand Prix Żużlu w Australii, o którym wcześniej wspominałam, siedzieliśmy z Pawłem praktycznie obok siebie, byliśmy w tym samym czasie w Stanach Zjednoczonych, a nawet w tym samym stanie, dużo takich sytuacji się wydarzyło, a poznaliśmy się dopiero w Polsce, w Katowicach dzięki Dniom Australii (śmiech).
Czy w czasie podróżowania spotkała Cię sytuacja, w której poczułaś się zagrożona?
Oczywiście podczas takiego intensywnego podróżowania, które było/jest dużą częścią mojego życia, pewnych sytuacji się nie uniknie. Kiedyś dużo podróżowałam backpackersko, czyli niskobudżetowo, teraz kiedy mam swoją rodzinę to wygląda inaczej. Chyba najgroźniejszych sytuacji doświadczyłam w Papui-Nowej Gwinei. To kraj, który jest dosyć niebezpieczny, szczególnie dla samotnie podróżujących kobiet. Na szczęście wszystkie sytuacje zagrożenia skończyły się dobrze. Zawsze obawiałam się tego fizycznego zagrożenia. Jednej takiej sytuacji doświadczyłam w Turcji. Razem z koleżanką Dominiką łapałyśmy stopa i pan, który nas zabrał podczas jazdy, bardzo specyficznie na mnie patrzył, prosił, żebym zdjęła okulary przeciwsłoneczne, w pewnym momencie wyciągnął do mnie ręce… W biegu uciekałyśmy z samochodu, zostałyśmy pośrodku niczego, wtedy rzeczywiście się bałam i to do tego stopnia, że przez jakiś czas przestałam jeździć autostopem, miałam spory uraz. Niestety podróże to także ryzyko, ale nie można przesadzać, bo ryzykiem może być wyjście do sklepu czy siedzenie w domu (śmiech).
Jaką niesamowitą przyjaźń nawiązałaś dzięki podróżom?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Kiedy jeździłam na kursy językowe do Wielkiej Brytanii, do Barcelony, do Stanów Zjednoczonych czy do Meksyku tam poznałam najwięcej ludzi i chyba tam zawarłam najwięcej przyjaźni. Do dziś mam kontakt z dziewczynami z Meksyku, Szwajcarii, Austrii czy Argentyny. Bardzo bliscy są mi też moi przyjaciele, których poznałam, podczas pierwszego pobytu w Australii. Wiem, że to są takie przyjaźnie, które nigdy nie wygasną.
Jakie są Twoje podróżnicze plany lub marzenia?
Kocham Pacyfik, miałam okazję być na Fidżi Vanuatu, na Wyspie Wielkanocnej, ale teraz moim podróżniczym marzeniem jest zagłębienie się w Australię. Z moim mężem, a wtedy jeszcze chłopakiem, wyruszyliśmy kiedyś w podróż campervanem z Perth do Sydney i to było coś cudownego. Teraz marzy się nam, żeby przejechać z Perth na północ w stronę Darwin, przez środek Australii, do Adelajdy i z powrotem do Sydney. Mamy całkiem sporo pomysłów, planów i marzeń do spełnienia (śmiech). Chcemy zobaczyć nową Kaledonię, marzy nam się wyjazd na wyspy Pacyfiku, wiec może kiedyś Bora-Bora, Polinezja Francuska… Zobaczymy…