W intymny i szczery sposób stanęła przed lustrem kryzysów, pokazując siebie. Jej tu i teraz jest cały czas próbą oswojenia się z borderline, dlatego na kartach książek – ku pokrzepieniu serc i dla nauki, rozprawia się z zaburzeniami osobowości. O świecie pozorów, w którym emocje mogą zabijać, opowiada Anka Mrówczyńska – autorka „Uśpionej”, „Borderline” i cyklu „Młody bóg z pętlą na szyi”.
Czas działa na korzyść?
Gdy jestem w formie, świat wydaje się piękny, ale gdy pojawia się kryzys, zaczyna być nieciekawie. Ogarnia mnie poczucie pustki lub natłok negatywnych emocji, którym towarzyszą myśli samobójcze.
Jak sobie pani radzi?
Średnio – niedawno terapeuta i psychiatra znów chcieli wysłać mnie do szpitala. Teraz, po dwóch miesiącach, wychodzę na prostą.
Kryzys miewa zwiastun?
To grom z jasnego nieba. Byłam zadowolona, przez 5 miesięcy chodziłam nad chodnikiem i latałam ze szczęścia po ścianach. Pewnego dnia obudziłam się i pojawiły się myśli samobójcze, przymus cięcia i negatywne emocje przeplatane pustką.
Diagnoza pozwoliła pani odnaleźć spokój?
W przypadku borderline diagnoza to taka szufladka – społeczeństwo odbiera ją negatywnie. Ja widzę ją jednak jako przełom. Przecież jeśli coś nam dolega, to dobrze wiedzieć, jaka jest tego przyczyna.
Duża jest ta ludzka niechęć?
Na Facebooku istnieją grupy o nazwie „bordercy”. Byli partnerzy uważają nas za socjopatów i psychopatów, są przekonani, że po mistrzowsku potrafimy manipulować. Pewnie coś w tym jest, ale to bardzo krzywdzące opinie.
Jaki jest pani obraz świata tu i teraz?
Realny, a w dobrym stanie wręcz niesamowity. To bajka, w której wszystko zachwyca – od motyla po ludzi. Gdy źle się czuję, staje się smutny i nic dobrego się w nim nie dzieje, a zwykłe wyjście do sklepu staje się trudne. Wtedy wzrok innych przeszywa i wnika w moje wnętrze.
Wychodzi pani do ludzi?
Zaczynam, ale jeszcze nie tak, że umawiam się do kina. Zaczęłam jeździć na spotkania autorskie, które początkowo mnie stresowały. Teraz bardzo je polubiłam.
Pisarka nie chciałaby być Anką?
Nie mam znajomych, wszystkie relacje stanowią internetowe znajomości. Nie czuję potrzeby, aby wyjść na piwo, spotkać się i porozmawiać.
Tak było zawsze?
Jako dziecko pragnęłam kontaktu z rówieśnikami, ale nie byłam lubiana. W liceum nagle stałam się kimś innym – ludzie chcieli ze mną rozmawiać, byłam rozpoznawana. Podobało mi się, jednak na studiach znów zamknęłam się w sobie.
Pierwsza próba samobójcza poprzedziła książkę?
O 10 lat.
Teraz chce się pani żyć?
Myśli samobójcze zelżały. W gruncie rzeczy kocham życie, tylko kryzys sprawia, że kurtyna spada i wszystko staje się nie do zniesienia.
Jak udało się pani wydać pierwszą książkę?
Do jej wydania namówiła mnie psycholog ze szpitala. Spodobały jej się moje wiersze, a ja zaczęłam pisać dziennik. Takiej książki nie było – są wyłącznie te napisane przez specjalistów lub pojedyncze zagranicznych autorów, cierpiących na borderline. Wydawało mi się, że muszę wypełnić niszę i pokazać ludziom, którzy nic nie wiedzą o tym zaburzeniu, z czym tak naprawdę się zmagamy. Pisałam dla dotkniętych nim, by uzyskali poczucie, że nie są sami, a także dla specjalistów chcących poznać nasze życie wewnętrzne.
Jest bogate?
Tak, ale podobno cierpiący na borderline mają tendencje do określania siebie jako niezwykłych i wyjątkowych.
W czym pomagał alkohol?
Sięgnęłam po niego mając 14 lat, pomagał wyłącznie na chwilę. Podobnie jak większe dawki leków, na dłuższą metę powodował wyrzuty sumienia lub poczucie pustki.
Uzależniła się pani?
Chciałam być uzależniona i denerwowałam się, że się to nie udaje. Chichot losu – nie zawsze dostajemy, czego chcemy. Ukrywałam problemy, rodzice dowiedzieli się o nich, gdy miałam 21 lat i po próbie samobójczej trafiłam na OIOM. 7 lat później napisałam do nich długi list.
Nie zorientowali się?
Nie i długo miałam żal, że nie zaprowadzili mnie do psychologa czy psychiatry. Z czasem jednak zdołałam to przetrawić. Mając 32 lata, żyję z dnia na dzień, nie potrafię myśleć o przyszłości. Kiedy czuję się dobrze, opieram wszystko na marzeniach – jestem takim Piotrusiem Panem.
O czym pani marzy?
Aby utrzymywać się z pisania. Piszę niszowe książki i pewnie nie spadnie na mnie niespodziewanie bogactwo, ale chciałabym, by były to pieniądze, które pozwolą na codzienne życie.
Jaki jest pani dorobek?
Napisałam siedem książek i wydałam pięć. Każda z nich jest kołem ratunkowym, które raz za razem ocala mnie od śmierci. Kiedyś marzyłam o nagrodach, wysyłałam wiersze na konkursy i czekałam na chwilę sławy. Teraz to się zmieniło, sama możliwość pisania daje ulgę i ratunek.
O przyziemnych sprawach też?
Od 12 lat jestem w związku, jednak nie chcę mieć dzieci. Rozumiem już, że terapia to proces, na który składa się wiele zmiennych, więc nikt nie poda mi czasu jej zakończenia. Ja jeszcze mam w niej sporo do zrobienia.
Na końcu jest równowaga?
Na to liczę. Chciałabym móc radzić sobie w kryzysach, które przecież pojawiają się u każdego. Bardziej zapanować nad emocjami, nauczyć się je poskramiać. Na razie wydaje mi się to całkowicie abstrakcyjne, natomiast wierzę, że czas pozwoli mi to wypracować i zacząć wieść satysfakcjonujące życie.
Która książka jest najważniejsza?
„Młody bóg z pętlą na szyi. Psychiatryk”, która ukazała się w czerwcu. To dziennik ze szpitala psychiatrycznego i jednocześnie pierwsza książka, którą ukończyłam. Wcześniej zaczynałam pisać i po kilku stronach przerywałam.
Będzie pani przełomem?
Tego nie wiem, chociaż bardzo bym chciała. Powoli odchodzę od książek autobiograficznych i skupiam się na beletrystyce. Marzę, aby były tak samo doceniane. Interesuję się ludzką psychiką, zawiłościami działania mózgu. Próbuję zgłębiać te obszary i – nawet w najbardziej pokrętny sposób, zrozumieć siebie.
Wypowiem się jako była partnerka człowieka chorego na Borderline. Otóż jest to straszna choroba, która niszczy chorego jak również jego otoczenie. Ja nie poradziła sobie z nią. Mimo starań z mojej strony zawsze było źle, zawsze nie tak. W pewnym momencie miałam wrażenie, to ja jestem chora. Partner próbował mi wmówić chorobę psychiczną. Najgorsza z chorób to taka gdy głowa choruje.