Jeszcze 3 lata temu Tonia Ugwu była anonimową dziewczyną, która marzyła o karierze architekta krajobrazu. Gdy jej zdjęcie pojawiło się w portfolio fotografa włoskiego Vogue’a, propozycje współpracy zaczęły sypać się lawinowo. I chociaż modeling wciąż jest jej wielką pasją, to właśnie dzięki niemu odkryła swoją życiową misję – walczyć o równość. Równość, która nie zna płci i koloru skóry.
Toniu, od naszego ostatniego spotkania minęło trochę czasu. Co u Ciebie słychać?
Od czego by tu zacząć…
Zmieniłaś się. Wiesz, czego chcesz, jesteś bardziej pewna siebie…
Tak, egzystuję w świecie społecznym, dużo się udzielam. Poznałam wielu ludzi, angażuję się w różne inicjatywy. Mam bardziej sprecyzowane poglądy niż kiedykolwiek.
Najczęściej wypowiadasz się w kontekście równości i wolności. Zostałaś twarzą jednej edycji znanego gdańskiego festiwalu „All About Freedom”.
Po tym festiwalu otworzyło się przede mną wiele drzwi. Dostałam szansę, aby wypowiedzieć się na ważne dla mnie tematy. Później zaproszono mnie jako panelistkę na Kongres Kobiet Pomorza. Opowiedziałam o rolach społecznych afrykańskich kobiet, o stereotypach – rasowych i płciowych. To fakt, niemal każde moje działanie nawiązuje do problemu równości. To dla mnie bardzo ważne.
Kariery w modelingu jednak nie porzucasz?
Oczywiście, że nie. Modeling daje mi wiele radości, jednak dopiero dzięki niemu odkryłam moją życiową misję.
Temat równości musi być dla Ciebie szczególnie bliski. Sama bowiem musiałaś od dziecka o nią walczyć.
Zmagam się z tym przez całe życie. Zawsze byłam inna, a każda inność może budzić agresję. Przez lata zdążyłam uodpornić się na krytykę, chociaż nie było łatwo. Dzisiaj coraz rzadziej spotykam się z nią bezpośrednio, a komentarzy w internecie staram się po prostu nie czytać.
Jak myślisz, z czego ta krytyka może wynikać?
Z niewiedzy i braku poczucia empatii. Ludzie myślą, że jak napiszą coś anonimowo w internecie, to nikogo to nie zaboli. Widzą tylko zdjęcie i nazwisko, a nie człowieka, który ma swoje uczucia i różną odporność psychiczną.
Ludzie w internecie są odważni, a czy kiedykolwiek spotkałaś się z krytyką wypowiedzianą twarzą w twarz?
Niestety tak, gdy byłam dzieckiem i nastolatką. Miało to podłoże stricte rasowe. Słyszałam teksty w stylu „wracaj do Afryki, nikt cię tu nie chce”. Uodporniłam się. Zrozumiałam, że skoro nie jestem w stanie z czymś walczyć, to przynajmniej mogę uświadamiać. Gdy opowiadam o równości, widzę, jak ludzie otwierają oczy. Zdarza się, że po takich spotkaniach podchodzą i przepraszają.
Za co?
Za to, że kiedyś mogli pomyśleć albo powiedzieć coś o osobach czarnoskórych, co mogłoby mnie obrazić.
Zamiast stereotypów widzą człowieka. Mówisz o sprawach niewiarygodnych. Wydawać by się mogło, że dzisiaj bycie rasistą to wstyd, a ludzie wciąż przecierają oczy ze zdumienia, że kolor skóry nie definiuje człowieka.
Faktycznie jest to zjawisko coraz rzadsze, ponieważ rasizm jest napiętnowany przez społeczeństwo. Od dziesięciu, może piętnastu lat jest zdecydowanie lepiej. Zwiększył się dostęp do innych kultur, otworzyły się granice, ludzie podróżują, są bardziej świadomi.
Toniu, czy ciebie nie męczy, że musisz cały czas się tłumaczyć?
Miałam w swoim życiu taki moment, gdy jako nastolatka chciałam stać się niewidoczna. Zniknąć w tłumie, być zupełnie anonimowa. Z biegiem lat moją inność postrzegam jako szansę, aby dotrzeć do wielu ludzi i poszerzyć ich świadomość. Może tak właśnie miało być. Wspólnie z partnerem robimy projekty związane ze sztuką i kulturą, gdzie równość jest na pierwszym miejscu. Jeden z nich opowiadał o gdańszczaninie, który był generałem kościuszkowskim i jednocześnie mulatem. Władysław Franciszek Jabłonowski był nieślubnym synem żony generała Konstantego Jabłonowskiego – Marii Franciszki Dealire i jej afrykańskiego lokaja. Mało kto zna jego historię. A był wielkim patriotą i walczył o nasz kraj. Promowanie historii takich postaci pokazuje, że nie kolor skóry czyni z nas patriotów. Mój tata przyleciał do Polski z Nigerii wiele lat temu. W Gdańsku żyje dłużej niż w kraju ojczystym i dzisiaj czuje się Polakiem. Gdy słyszę komentarze, że to nie jego kraj, przytaczam historie bohaterów, którzy, chociaż nie mieli polskiej krwi, walczyli o nią, jak o własny naród. Poza tym Polska nigdy nie była hermetycznym monolitem, ale krajem wielokulturowym. Żyli tutaj m.in.: Rusini, Łemkowie, Tatarzy czy Muzułmanie. Prowadziliśmy wymianę handlową z krajami orientu. Trzeba tylko chcieć o tym trochę poczytać…
To bardzo aktualny problem, zwłaszcza podczas żywej dyskusji o przyjmowaniu emigrantów.
Mój tato też był kiedyś emigrantem. To trudny i jak widać, bardzo wielowątkowy temat, przez wielu wciąż nieprzerobiony. Ludźmi rządzą strach i niewiedza. Kurczowo trzymają się stereotypów. Oczywiście nie jest to temat czarno-biały, ale na pewno nie można postrzegać imigrantów jako hordy ludzi, którzy przyjeżdżają do nas tylko po to, aby mordować i robić zamachy. Nie da się tego całkowicie wykluczyć przy takiej liczbie ludności, ale nie można się przecież na nich zamknąć. To są ludzie tacy jak my, którzy uciekają przed wojną. Chcą żyć, chcą być szczęśliwi. Wśród nich są nauczyciele, właściciele firm, tancerze… Gdyby nas dotknęła taka tragedia, też oczekiwalibyśmy empatii od innych krajów.
Porozmawiajmy o kobiecości. Odnoszę wrażenie, że jesteś silna, niezależna…
To jedne z najważniejszych wartości w moim życiu. Nie nazwałabym siebie wojującą feministką, ale jestem za niezależnością w podejmowaniu decyzji. Niezależnością, która nie zna płci. Ciekawym przykładem, który przytoczyłam na Kongresie Kobiet Pomorza, jest nigeryjska pisarka Chimamanda Ngozi Adichie, która ogłosiła, że wszyscy powinniśmy być feministami – co według niej oznacza, że kobiety i mężczyźni są sobie równi. To takie proste i oczywiste. Czas najwyższy to zaakceptować. Wiesz, co jest zabawne? Większość ludzi, myśląc o roli kobiet w Afryce, umiejscawia je w kuchni. Nie zawsze tak było. W czasach przedkolonialnych w Afryce zachodniej, centralnej i południowej nie było wyraźnego podziału na role kobiece i męskie. Kobieta mogła być wojowniczką, łowczynią, a nawet… władczynią. Ciekawym przykładem jest królowa Nzinga, która negocjowała z Portugalczykami. Mężczyźni z Europy nie chcieli z nią rozmawiać, bo nie wierzyli, że kobieta może być królową. Nawet nie pozwolili jej usiąść, chociaż sami siedzieli na tronach. Nzinga wskazała palcem na swoich ochroniarzy, a oni z własnych ciał utworzyli dla niej tron. Usiadła i rozpoczęła negocjacje.
Pochodzisz z rodziny silnych kobiet?
Tak, kobiety w mojej rodzinie są silne, a jednocześnie niosą pocieszenie. To dobry wzór, żeby nie zamykać się w rolach.
Bo kobiecość jest wielobarwna…
Jeżeli kobieta czuje się dobrze w roli piastunki domowego ogniska to wspaniale! Ja też nie mam nic przeciwko, żeby czasami posiedzieć w domu czy ugotować obiad. Mam jednak silną potrzebę wyrażania swoich poglądów wśród ludzi, więc nie mogłabym tak żyć na 100 proc. Jestem jednak pełna zrozumienia dla odmiennych poglądów.
Kobiety są coraz silniejsze, a co z silnymi mężczyznami?
Mam to szczęście, że trafiłam na równego sobie partnera. Oboje jesteśmy twórczymi i kreatywnymi osobowościami, z dużą potrzebą niezależności. Dajemy sobie wsparcie, ale nie ograniczamy drugiej strony. Ale masz rację, to może być problem. Nawet psychologowie mówią o tym, że kobiety coraz bardziej się emancypują, a mężczyźni stają się mniej wyraziści.
Wróćmy do Nigerii. Twoja rodzina mieszka w Lagos. To olbrzymia metropolia.
Tak, porównywalna do Nowego Jorku. Druga część rodziny mieszka w uniwersyteckim mieście Nsukka w stanie Enugu. To osoby związane zawodowo ze środowiskiem akademickim.
Czyli masz korzenie nigeryjskie, a jednocześnie jesteś dziewczyną z miasta. Domyślam się, że dla niektórych to może być niewiarygodne.
Tak (śmiech). Gdy opowiadam o moim kraju to pierwsze pytania, z jakimi muszę się mierzyć, brzmią „A jak wy tam mieszkacie? W lepiankach? Hodujecie kozy? Macie samochody?”. To są pytania całkiem na serio. Wtedy pokazuję zdjęcia z mojego pierwszego wyjazdu do Lagos, a na nich widać olbrzymią metropolię. Nasz dom rodzinny, w którym mieszkał dziadek, faktycznie znajduje się na wsi, ale nawet ta wieś odbiega od stereotypów lepianek czy dachów z trawy. Domy wyglądają przepięknie, porównałabym je do glinianych domków w Toskanii. To naprawdę piękne miejsce z niesamowicie różnorodną przyrodą.
Gdy o tym opowiadasz, widzę radość w twoich oczach. Toniu, jesteś stuprocentową Polką czy czujesz w sobie nigeryjskiego ducha?
Urodziłam się w Polsce, więc jestem Polką, ale zawsze zaznaczam, że Polką pochodzenia nigeryjskiego. Nie do końca wpisuję się we wzorzec typowej Polki. Mam ciemniejszy kolor skóry, trudne do wymówienia imię, które zresztą sobie skróciłam (dop. red. pełne imię naszej rozmówczyni brzmi Toonna). Moje nazwisko czyta się „Ugu”, ale gdybym miała to za każdym razem tłumaczyć… (śmiech). Zostało spolszczone jeszcze przez mojego tatę.
W Nigerii byłaś zaledwie raz. Kiedy wybierasz się tam ponownie?
To trudna wyprawa ze względów logistycznych, ale ostatnio dość intensywnie o tym myślę. Oczywiście wiąże się to z dużymi kosztami, masą szczepień oraz najtrudniejszym – pogodzeniem tego z obowiązkami służbowymi tu w Polsce.
Czy twoja rodzina ma swoje zwyczaje, które dla nas mogą być egzotyczne?
Myślę, że egzotyką są tradycje, np. przepięknie ubrani tancerze, którzy przez wiele godzin tańczą do bardzo szybkiej muzyki. Mają zjawiskowe maski i wielobarwne stroje. W Nigerii jest najwięcej rodów arystokratycznych – królów i królowych. Przechadzają się w uroczystych szatach, mają insygnia władzy, wachlarze z piór, korale… Świetnie oddaje to fotoreportaż fotografa George’a Osodi. Nigeria nie jest monolitem, tam jest mnogość kultur. Każdy region ma swoje własne zwyczaje, stroje, czasami język. Mówi się, że Afryka to jeden kraj, a w niej zawiera się jeszcze kilkaset takich małych krajów.
Mówi się też, że Afryka to safari…
Tak, i głodne dzieci oraz wojny. Cała reszta to totalna enigma. Cieszę się, że mogę rozwiewać stereotypy. Sama kiedyś niektórymi nasiąknęłam i moja pierwsza wyprawa do Nigerii to był szok kulturowy. Nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać.
A czy Polska jest egzotyczna dla Nigeryjczyków?
Zdecydowanie! Gdy odwiedziłam Nigerię, to poczułam lustrzane odbicie. Tutaj ludzie zadają pytania o proste rzeczy i tam jest dokładnie tak samo. Pytali mnie na przykład czy gdy pada śnieg, to wychodzimy z domu (śmiech). Gdy pokazywałam zdjęcia z grudniowego spaceru, tuż przy zamarzniętym jeziorze, nie mogli uwierzyć, że to wszystko jest pokryte lodem. Wiesz, że w Nigerii postrzegają mnie jako totalnie białą osobę? W Polsce dla większości jestem egzotyczna i się wyróżniam. Tam jest tak samo, tylko w drugą stronę.
Nie myślałaś, aby spisać swoje myśli w książce albo na blogu?
Myślałam o tym milion razy i podejmowałam milion prób, ale niestety mam też milion myśli na minutę. Porzuciłam te projekty na rzecz innych, ale być może kiedyś do nich wrócę.
Trzy lata temu twoje nazwisko pojawiło się w sieci za sprawą fotografa włoskiego Vogue’a, który w swoim portfolio zamieścił twoje zdjęcie. Później wszystko potoczyło się jak kula śniegowa. Dzisiaj masz na swoim koncie tyle sesji, że ciężko je zliczyć. Z której jesteś szczególnie dumna?
Każda publikacja w magazynie to dla mnie duży sukces. Ostatnio mój edytorial „The Colorful Garden of Tonia” w kwiecistej stylizacji ukazał się w aż dwóch zagranicznych magazynach: międzynarodowym „Elegant Magazine” oraz australijskim „Laud Magazine”. Pomysł sesji zrodził się w głowie Kate Asok-Południewskiej. To kobieta-orkiestra. Maluje, stylizuje, fotografuje… Ciekawy w kontekście naszej rozmowy jest fakt, że Kate jest Filipinką od lat mieszkającą w Gdańsku z mężem Polakiem.
Jak się z tobą pracuje podczas sesji?
Myślę, że łatwo. Wiem, czego chcę i wiem, co będzie dobre dla zdjęcia. Czas to waluta, więc jeżeli wiem, że sesja zmierza w złym kierunku, mówię o tym otwarcie. Efekty są wówczas lepsze.
Czy masz jakieś granice, których nie przekroczysz?
Poza aktem, którego zawsze odmawiam, nie miałam żadnych kontrowersyjnych propozycji.
Czyli aktom mówisz „nigdy”?
Nigdy nie mów nigdy (śmiech). Ciężko powiedzieć, chociaż jestem dość restrykcyjna w swoich poglądach. Wszystko może się w życiu zmienić.
Jakie masz plany na przyszłość? Z wykształcenia jesteś architektką krajobrazu. Czy porzuciłaś ten pomysł na życie?
Nigdy go nie porzucę! Przez trzy lata miałam nawet własną firmę architektoniczną. Uznałam jednak, że na tę chwilę spotyka mnie w życiu wiele ciekawych rzeczy, więc postawiłam na samorozwój. Na biznes jeszcze jest czas, może poczekać. Poza tym podczas licznych sesji zdjęciowych poznałam ten zawód od drugiej strony. Zbieram na wymarzoną lustrzankę i kto wie, może będę organizować i reżyserować sesje zdjęciowe. Póki co największą część mojego życia zajmuje mi działalność edukacyjna i kulturowa.
Toniu, widzę, że znalazłaś swoją drogę, a jednocześnie nie boisz się zmian i jesteś otwarta na to, co przyniesie ci życie. Czy na tym etapie możesz powiedzieć, że czujesz się spełniona?
Nigdy nie można czuć się spełnionym, bo do czego wówczas dążyć dalej? Przyjmuję wydarzenia, które się zdarzają, jestem otwarta na nowe sytuacje, nowe wyzwania i nieustannie zmierzam do przodu…