Jak się skutecznie motywować do pracy latem?

Wspaniałe słońce, piękna pogoda, zieleń, koledzy na urlopach, a nam się zwyczajnie nie chce… Jak się zmotywować do działania? Zapytałam o to cztery kobiety – każda z innej branży i innego zawodowego świata.

Dorota Korzeniewska, pracownik działu finansowego dużej amerykańskiej korporacji

Lato to dla mnie nie najłatwiejszy czas. Kocham ciepło, zieleń, słońce, wiatr, ale w tygodniu całymi dniami przebywam w klimatyzowanym biurze bez możliwości otworzenia okna. Ma to oczywiście swoje dobre strony, bo łatwiej jest się skupić na pracy, ale z drugiej strony mam silne poczucie, że omija mnie najpiękniejsza pora roku. Staram się odsuwać te myśli na później, bo inaczej nie byłabym w stanie wykonywać swoich zadań, których mam naprawdę dużo. W wakacje pracuję na około półtora etatu, to okres urlopowy i trzeba się wzajemnie zastąpić. Rzadko udaje mi się wyjść z biura po ośmiu godzinach, ale jeśli już wyjdę, idę na spacer z przyjaciółmi, rodziną. Co mnie motywuje? Niestety jest to w głównej mierze motywacja zewnętrzna, niemająca nic wspólnego z moimi chęciami i pragnieniami. Jeśli nie wykonam swojej pracy na czas, inne osoby nie będą mogły zrobić swojej. Pracuję w firmie, w której nie ma tzw. przestoju handlowego, są stałe i cykliczne obowiązki, które trzeba wypełniać. To wszystko nie zmienia faktu, że marzę o słońcu, o słodkim nic nierobieniu, więc ta druga motywacja – wewnętrzna – jest latem raczej słaba. Tłumaczę sobie, że mam pracę, stałe wynagrodzenie i że ten urlop w końcu przyjdzie. Do tego czasu odliczam dni, planuję, jak spędzę swoje wakacje, dokąd wyjadę, co będę robić… To mnie chyba najmocniej trzyma w pionie, to jest moje światełko w tunelu.

Czasem przychodzi kryzys i zastanawiam się, po co ja się tak męczę, ale potem zabieram się do pracy, by skończyć wszystko i jak najszybciej móc wyjść z biura, by choć pod koniec dnia skorzystać z uroków lata. Kiedy to się jednak nie udaje, pozostaje myśl, że w weekend sobie odbiję. Nie potrzebuję zbyt wiele: rower, działka, spotkania z przyjaciółmi. Gdybym miała poradzić młodszemu koledze, jak przetrwać w korporacji ten letni czas, zapytałabym go, co dzięki pieniądzom zarabianym w tej pracy, może mieć i co może zrobić. Jeśli w pracy szybko zrobisz swoje, potem możesz zająć się tym, co kochasz. Przypomnij sobie, że przed tobą wakacje, płatny urlop, na który nie musisz nawet brać telefonu ani komputera – w przeciwieństwie do ludzi, którzy mają własną działalność, którzy swoją firmę zabierają wszędzie ze sobą. Weź urlop na co najmniej dwa tygodnie, bo tyle potrzebuje organizm, żeby się zregenerować i naprawdę odpocząć. Dobrze zaplanuj wakacje, bo dla pracownika korporacji są one na wagę złota.

Anna Wieczorek, właścicielka kilkuosobowej firmy szkoleniowej

Mam własną działalność od ponad dziecięciu lat, organizuję szkolenia i różnej maści imprezy dla dużych firm. Lipiec i połowa sierpnia to w mojej branży sezon ogórkowy, niewiele się dzieje. Łatwo się rozleniwić, ciężko dodzwonić do klientów, a wręcz niemożliwe jest teraz zdobycie kontraktu. To wbrew pozorom bardzo stresujący czas, bo przez kilka tygodni właściwie nie zarabiam, a koszty są. Co mnie motywuje? Wizja śmierci głodowej i bezrobocie (śmiech). Zdaję sobie sprawę, że wszystko zależy od mojego zaangażowania i czujności, by nie przespać momentu, kiedy w firmach rozpisywane są przetargi i robione są plany szkoleniowe. Muszę trzymać rękę na pulsie, pozostawać w kontakcie ze swoimi klientami, bywać w miejscach, w których mogę poznać kolejnych. Drugą motywacją są moi współpracownicy. Jeśli ja zawalę, oni również nie będą mieli pracy jesienią. Część z nas ma kredyty, dzieci na utrzymaniu, dlatego gdy się prowadzi firmę, ciężko wyłączyć się z pracy pomimo tych pięknych okoliczności przyrody. Plusem jest to, że pewne rzeczy mogę robić poza biurem, z domu, z kawiarni, a nawet z plaży. Nie mam nad sobą szefa, który by kontrolował czy i ile pracuję, więc latem jestem jednocześnie w pracy i na wakacjach. Zdarzają mi się takie dni, kiedy ogarnia mnie lenistwo, najchętniej leżałabym na kanapie z książką albo szwendała się bez celu po mieście i czasem sobie na to pozwalam. Nie miewam dłuższych urlopów, a nawet podczas tych krótszych zwykle częściowo zajmuję się zawodowymi sprawami. Własna działalność ma swoje dobre i złe strony, więc jeśli miałabym komuś poradzić, jak nie ulegać letniemu nic nierobieniu, musiałabym pokazać najważniejszy aspekt takiej formy pracy: przez cały rok sama decyduję o swoim czasie i zakresie pracy i czuję się wolnym człowiekiem. Co prawda czasem bardzo zajętym, ale generalnie wolnym w swoich wyborach i decyzjach zawodowych. Przeraża mnie wizja pracy na etacie i to też jest moją motywacją, aby się za bardzo nie rozleniwiać nawet latem.

Iza Hrynkiewicz, menedżer kultury, wolny strzelec

Moja praca polega na byciu dostępnym praktycznie non-stop, ale czasem, kiedy już pozałatwiam wszystkie najważniejsze sprawy i wszystko mam pod kontrolą, pozwalam sobie na wyłączenie telefonu i poleżenie na trawie z książką. W upały unikam miasta, nie chadzam na masowe imprezy, chyba że muszę. Staram się wtedy załatwić wszystkie zawodowe sprawy ciągiem, by móc potem zostać w swoim domu wśród dzikiej przyrody. Są rzeczy, których nie lubię robić, na przykład szukać sponsorów czy przygotowywać umów, ale jeśli przypomnę sobie, że na końcu tej męczarni będzie wspaniały koncert, motywuje mnie to bardzo. Nie zraża mnie wtedy nawet 50-stopniowy upał w korku w centrum miasta i zrobię wiele, by wszystko dopiąć na ostatni guzik. Z pewnych moich zawodowych aktywności łatwo się wyłączam, kiedy schodzę z planu, nie myślę dłużej o filmie czy serialu, ale z muzyki nie mogę się wyłączyć. Widzę gdzieś fajny budynek i od razu się zastanawiam, czy zmieściłby się tam fortepian, jaki koncert można by tam zrobić. Oglądając koncert na TVP Kultura, od razu sprawdzam, kto go produkował, a potem kombinuję możliwość zorganizowania koncertu. Raczej mi się nie zdarza przestać myśleć o pracy. Muzyka to moja pasja i moje życie. Wschodzącemu menedżerowi poradziłabym, aby się zastanowił, czy to naprawdę lubi, czy sprawia mu przyjemność obcowanie z kulturą, z muzyką, z artystami. To nie jest praca na etacie, tutaj oddajesz swój prywatny czas, budujesz z ludźmi bliższe relacje, angażujesz się emocjonalnie. Nie wystarczy zadzwonić w pięć miejsc, wynegocjować stawkę, a potem odcinać kupony. Jak ktoś tego nie rozumie, uważam, że nie powinien tego robić. Może zatrudnić się w agencji aktorskiej, gdzie praca menedżera polega na zawiadamianiu artystów o tym, co i gdzie grają danego dnia. Generalnie nie muszę się motywować do pracy, raczej mam tendencje w drugą stronę. Inspiruje mnie muzyka, którą kocham, ciekawi ludzie i wspaniałe projekty.

Anita Czupryn, dziennikarka dużej ogólnopolskiej gazety

Kiedy moje dzieci były w wieku szkolnym, każde lato było dla mnie cudownie beztroskim okresem wytężonej pracy. Dzieci jechały na wakacje, a ja mogłam się całkowicie oddać temu, co najbardziej lubiłam – podróżom i pisaniu. Teraz gdy dzieci są już dorosłe, lato nadal jest dla mnie czasem bardzo intensywnej zawodowo aktywności. Wiele miesięcy wcześniej przygotowuję się, aby właśnie w tym czasie, kiedy większość z nas jedzie na urlop, realizować jakiś dziennikarski projekt. Czy będzie to wyjazd w charakterze korespondentki wojennej do Afganistanu, czy podróż na Wyspy Brytyjskie w poszukiwaniu Polaków, którzy odnieśli tam sukces, czy zbieranie materiałów do książki w rejonie rzeki Biebrzy. W tym roku zaplanowałam podróż na Kaukaz, do Abchazji – kraju, który oficjalnie nie istnieje. Praca dziennikarza jest dla mnie wspaniała również dlatego, że z jednej strony doświadczam wszystkich uroków lata i jej piękna, ale z drugiej – korzystam z tego, że bohaterowie moich reportaży również są rozluźnieni, zrelaksowani, dzięki czemu otwierają się i mówią mi to, czego nie powiedzieliby kiedy indziej. Mając tego świadomość, po prostu słucham, zadaję pytania, a potem wracam i piszę. Letnie miesiące działają na mnie twórczo, grzechem byłoby tego nie wykorzystać.

Do pracy zawsze motywują mnie dobre historie. A że mam do nich „dziennikarskiego nosa”, to potem reportaże niejako „same się piszą”. Jestem w tej dobrej sytuacji, że uprawiam zawód, którego nie traktuję jak pracę. To moja pasja. Zgodna z zasadą, o której powiadał Konfucjusz: „Wybierz pracę, którą lubisz, a nie będziesz musiał pracować nawet przez jeden dzień w swoim życiu”. Robię to, co kocham, więc mi się chce. Myślę też, że za tą pasją stoi coś jeszcze – poczucie wielkiej odpowiedzialności. Deadline to w pracy dziennikarza słowo nieomal święte – redakcja czeka na zamówiony artykuł i po prostu nie można „dać ciała”. Dziennikarstwo to poważna robota – jeśli ktoś tego nie rozumie, lepiej, żeby realizował się w innej dziedzinie.

Polecane:

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *