W jej kuchni można znaleźć wszystkie smaki świata. W pasji, którą stało się dla niej gotowanie, czuć przyprawy dzieciństwa. Chwile, które sprawiły, że znalazła się tu, gdzie teraz jest. Diana Volokhova, finalistka programu Master Chef, wie, że w morelach z Armenii może na chwilę zamknąć wszystko za czym tęskni. Czas dzieciństwa – jej najpiękniejszy i błogi czas.
Ile zarobiła Pani na pierwszym sprzedanym cieście?
Ile to czasu minęło (śmiech). Myślę, że było to około 10 zł. Dla dziecka straszna fura pieniędzy!
Żyłka do biznesu od najmłodszych lat?
Sęk w tym, że jestem okrutnie niebiznesowa! To chyba domena takich trochę artystycznych dusz. Są daleko od biznesu, zupełnie nie myślą o zamienieniu pasji i talentu na pieniądze. Gdy po programie Master Chef zrozumiałam, że gotowanie jest moją drogą, wyznaczyłam sobie cel – wprowadzić do polskiej do kuchni moje smaki. Te, których nie mogę nigdzie spotkać i bardzo mi ich brakuje.
Jakie ciasto było w cenie?
Miodownik – ormiańskie ciasto regionalne, znane bardziej jako Marlenka. Fabryka tej cieszącej się popularnością w Europie słodkości znajduje się w Czechach. Produkcja zaczęła się w domu, a teraz dostępna jest w dużych marketach spożywczych.
Kto Panią uczył?
Miodownika nauczyła mnie mama, która, jak podejrzewam, zupełnie już tego nie pamięta. Gdy miałam 12 lat, piekła go bardzo często.
Od kiedy kuchnia stała się Pani królestwem?
Zawsze lubiłam spędzać w kuchni czas z babcią. Zaglądałam do garnków i starałam się pomagać. Wtedy do głowy mi nie przyszło, że gotowanie stanie się tym, czym będę się całe życie zajmować. Uwielbiałam piec i pewnie dlatego poszłam w tym kierunku. Z kolei gotując, fascynują mnie nowe przepisy, docieranie do zakamarków wielu kuchni świata.
Jaki jest najważniejszy smak Pani ormiańskiego dzieciństwa?
Morele. Wszystko, co z nimi związane to smak przeszłości. Te dostępne w sklepach smakują już zupełnie inaczej. Te z Armenii dojrzewają w gorącym, suchym klimacie i są na tyle słodkie, że jedzone sprawiają wrażenie posypanych cukrem. Takie pamiętam i za takimi owocami tęsknię. Gdy byłam mała, wokół panowała bieda. Każde warzywo i owoc, jakie się pojawiało, było zamykane w słoiki. Robiliśmy przetwory na zimę, aby przetrwać czas, kiedy nie było nic do jedzenia. Staraliśmy się przygotować do trudnych chwil. Robiłyśmy pyszne konfitury i naszym zadaniem było przyszykować jak najwięcej owoców. Wyciągałyśmy ręcznie pestki i układałyśmy je na dróżce w ogrodzie u dziadka. Potem ostukiwałyśmy kamieniami, aby wyciągnąć z nich rdzeń. Bywało ich kilkaset. Pomimo pracy, bawiłyśmy się świetnie!
Której szło lepiej?
Różnie bywało (śmiech). Po drodze zawsze sporo zjadłyśmy!
Jaka była nagroda?
Mogłyśmy pójść do ogrodu i nazbierać tyle truskawek, ile chcemy.
Kolej też wymyśliła sobie Pani w dzieciństwie?
Kolejnictwo wpadło do mojego życia przez przypadek. Zależało mi na dobrej, bezpłatnej uczelni. Niestety, ciągle brakowało mi 1 punktu. Próbowałam dostać się na wydział turystyki, ponieważ uwielbiałam podróże i poznawanie innych krajów, lecz niestety… Znów się nie udało. Po roku przerwy rodzice poprosili o decyzję, co dalej. Sprawdziłam, gdzie mam szanse. Okazało się, że wybrany przeze mnie Uniwersytet należy do bardzo cenionych na świecie. Pomyślałam „Jaka różnica? Zacznę kolejnictwo, a 6 lat szybko zleci”. Tak się stało.
Dookoła świata po torach?
Marzeniem było mieszkanie w Europie. Ani przez moment nie pomyślałam, że moje życie będzie się toczyć w Polsce. Człowiek z ciepłego kraju marzy o jeszcze cieplejszym. Hiszpania, Włochy, tam, gdzie są piękne góry. Los podarował mi wyjątkowe morze.
Jaka jest kulinarnie Armenia?
W jej kuchni przeplatają się starożytne kultury. Stare żydowskie, arabskie i greckie przepisy, które zaczynały się w Armenii i szły w świat. Po drodze mocno się zmieniały, tworząc wyjątkowe dania. Wracały zupełnie zmienione. Smaczne i zaskakujące. Ormianie to stary naród z bogatą historią, dlatego kuchnia jest pełna niespodzianek. Dzięki tej różnorodności nauczyłam się, że kuchnia składa się z wielu smaków. Taką serwuję w Polsce.
Wywiad i tekst: Dagmara Rybicka