Recenzja wystawy Zuzanny Szarek i Hanny Śliwińskiej „Innego końca świata nie będzie”
„Innego końca świata nie będzie” – zakończył swój wiersz „Piosenka o końcu świata” Czesław Miłosz. Innego, to znaczy spektakularnego, katastrofalnego. Te słowa stały się inspiracją dla dwóch artystek, Zuzanny Szarek i Hanny Śliwińskiej, które uczyniły je tytułem swojej wystawy, jaką od 24 marca do 17 czerwca można oglądać w Gdańskiej Galerii Fotografii.
Zuzanna Szarek jest malarką, fotografką, absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. W 2013 roku została wyróżniona w konkursie Grand Prix De La Decouverte – International Fine Art Competition.
Hanna Śliwińska także zajmuje się malarstwem i fotografią, a poza tym ceramiką, animacją i sztuką performance. Studiowała w Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu na Wydziale Projektowania Graficznego i Wydziale Malarstwa. W 2015 otrzymała tytułu doktora w zakresie sztuk wizualnych na Wydziale Sztuki Mediów ASP w Warszawie.
Artystki połączyło przekonanie o zbliżającej się zagładzie rzeczywistości i chęć udokumentowania jej fragmentów, co stało się pobudką do stworzenia wspólnej wystawy pt. „Innego końca świata nie będzie”.
Koniec nadejdzie niepostrzeżenie
Zuzanna Szarek i Hanna Śliwińska zatrzymały w kadrze luźno zestawione ze sobą elementy natury i architektury, ludzi i zwierzęta, które łączy ze sobą podległość kresowi. Kresowi, jaki urealnia się w większości z prezentowanych zdjęć mających charakter przedapokaliptyczny. Tak jakby koniec świata miał się zaraz wydarzyć w betonowych domach, na opustoszałych ulicach czy w spowitych cieniem górach. Ten nastrój zbliżającej się zagłady dodatkowo wzmaga przyciemniona, szara kolorystyka prac.
To sprawia, że te obrazy stają się niepokojące. Przedstawiają jakby przysłowiową ciszę przed burzą. Ta jednak najprawdopodobniej nie nadejdzie, stanie się tak jak w wierszu Miłosza – kres świata nastąpi niezauważenie. Fotografki podzielają to przekonanie, dlatego w ich pracach nie ma obrazów katastrof i kataklizmów, wojen i żywiołów trawiących ziemię. Dalekie są także od przedstawiania końca świata w formie społecznej degrengolady czy moralnego upadku. Nie szukają przyczyn tego zjawiska, a kładą nacisk na jego nieuchronność. Ta cecha wzmaga w nich obawę, którą do pewnego stopnia może zminimalizować fotografowanie. Staje się ono dla autorek zdjęć formą terapii, oswajaniem zapowiedzi nieistnienia, rozpaczliwą próbą zatrzymania w czasie i ocalenia przed zniknięciem elementów świata.
Codzienność u kresu
Szarek i Śliwińska nie skupiają się na jednym kraju czy regionie. Ich fotografie przedstawiają widoki z różnych regionów geograficznych, co podkreśla globalny charakter zagłady rzeczywistości. Artystki fotografują miasta i pustynie, góry i nowoczesne budynki, jeziora i wysypiska śmieci. Czasem skupiają się na detalach: rzadkiej roślinie czy nagim kamieniu; innym razem chwytają w kadr szerszy krajobraz. Podczas gdy u Zuzanny Szarek częściej są to szare ulice i miejska architektura, czyli to, co codzienne i niepozorne, u Hanny Śliwińskiej dominują elementy natury i ludzie. Te widoki, choć znane z bezpośredniego otoczenia czy z mediów, swoją martwotą i mrocznością budzą poczucie obcości. Trudno się z nimi utożsamić, bezpośrednio odczuć grozę zagłady, obawę towarzyszącą artystkom.
Ich przedstawieniom brakuje estetyki, nie mają one być bowiem ładne, ale prawdziwe i naturalne. Nagie ciało kobiety nie jest zatem tak idealne, jak to prezentowane w mediach. Mimo to trudno się wyzbyć wrażenia kreacji, świadomości, że puste ulice i domy wypełnią się ludźmi, a nad spowitymi mgłą górami wyjdzie słońce. To osłabia zamysł wystawy – zapowiedź zagłady świata staje się mniej przekonująca, może celowo wyolbrzymiona, na tyle, że trudno w nią uwierzyć.
Chwile nadziei i odrodzenia
Jednak wizja artystek nie ma być jednoznacznie negatywna. Nie rezygnują one z optymistycznych akcentów – w rzeczywistości zmierzającej do kresu zauważają także momenty nadziei i narodzin. Dlatego, obok zimowego krajobrazu, można zobaczyć zwiastuny wiosny, a poza wysypiskami śmieci, nasuwającymi na myśl skojarzenie z rozkładem, place budowy, zapowiadające pojawienie się czegoś nowego.
– Obserwujemy rzeczywistość, która kroczy ku zagładzie. Nie jest to proces linearny, są zwroty akcji, chwilowe odrodzenia, są momenty wiosny i pozornej nadziei – tłumaczą artystki koncepcję wystawy.
Oczekiwanie na koniec istnienia
Ich fotografiami rządzi statyka. Przedstawiają świat nie tyle zatrzymany w ruchu, co trwający w bezruchu, jakby w oczekiwaniu na nadchodzący koniec. Choć są także wyjątki, jak rwący wodospad, dziewczynka jadąca na hulajnodze czy ludzie w basenie. Na zakończenie istnienia nie można się przecież przygotować, ono nastąpi niezapowiedzianie, jak w wierszu Miłosza, zaskoczy nas podczas codziennych czynności. Statyka niektórych fotografii może w tym przypadku pełnić funkcję perswazyjną, stanowić wskazówkę dla odbiorcy, by w codziennym zabieganiu zatrzymał się, obejrzał wokół siebie i z afirmacją spojrzał na to, co być może zbliża się do kresu.
Tekst: Dominika Prais
Foto: materiały promocyjne Muzeum Narodowego w Gdańsku