Są bezbronne. Od razu widać, że brakuje im odwagi. Noce to ich największa gehenna – długie godziny spędzone na rozmyślaniach pozbawiają je cierpliwości, powodują utratę kontroli nad emocjami, często prowadząc do depresji. Najczęściej są pogodzone z tym, że na końcu drogi jest ślepy zaułek doprowadzający do szaleństwa, a czasem do punktu w którym mówią „dość”. Wstają i zaczynają wszystko od nowa.
Słowa trauma używamy chętnie i bez zastanowienia. Wedle definicji oznacza ono uraz i obejmuje stan psychiczny wywołany działaniem czynników zewnętrznych, które, zagrażając zdrowiu i życiu, prowadzą do głębokich zmian w sposobie funkcjonowania. Rezultatem mogą być utrwalone trudności w powrocie do poprzedniego funkcjonowania. Zdarza się, że kłopoty te układają się w zespół objawów zwanych zaburzeniem stresowym pourazowym.
Czego się boisz, głupia?
Był strach, który powodował odrętwienie. Zamierała w bezpiecznej pozycji i tak potrafiła przeczekać nasilające się ataki złości. Gdy kończył, zrzucał z siebie emocje, odkładał je na bok niczym niepotrzebny płaszcz, a ona – utartą już ścieżką – zastawiała stół, podawała kolację, potem do późna w milczeniu towarzyszyła mu w salonie.
– Hanka trafiła na oddział po nieudanej próbie samobójczej. Mimo poprawiającego się stanu zdrowia nie było z nią żadnego kontaktu, jakby decyzja o odebraniu sobie życia odłączyła jej mózg. Choć fizycznie nabierała sił, psychicznie była wrakiem. Odarta z emocji, sprawiała wrażenie całkowicie zamkniętej w swoim świecie. W dawnym życiu, które rozpamiętywała, coraz bardziej się pogrążając – wspomina pacjentkę Marta, pielęgniarka na oddziale psychiatrii.
Obserwowała dziewczynę, rozmawiała z lekarzami i zastanawiała się, jak znaleźć do niej klucz. To było przedziwne – piękna, młoda, majętna, a nagle próbuje odebrać sobie życie. Z wizytą przychodził niespecjalnie chętny do zwierzeń mąż. Przynosił sok, owoce, pytał lekarza, czy zaczęła mówić i wychodził. Tak każdego dnia.
– Ta tajemnica nie dawała mi spokoju. Drążyłam, szukałam, aż wreszcie natrafiłam na ślad jej najbliższych. Wbrew procedurom zadzwoniłam – zszokowani pojawili się kilkanaście godzin później. Ich wejście złamało Hankę, potrzebne były środki na uspokojenie i kolejne miesiące pracy z psychiatrą. Prawda okazała się wstrząsająca – tragedia dziewczyny rozpoczęła chwilę po rozpoczęciu studiów. Postanawiając dorobić, trafiła do klubu, w którym miała być tancerką. Bita, gwałcona i poniewierana bała się uciec w przekonaniu, że samozwańczy mąż zrobi krzywdę jej najbliższym. Ze strachu przestała mówić. Gdy pobił ją tak, że straciła ciążę, zdecydowała się ze sobą skończyć – Marta wciąż przeżywa tę historię.
W kruchym ciele drzemała wielka siła. Po zakończeniu leczenia Hania zdecydowała się na szaleńczy krok: wsiadła do samolotu i – pod skrzydłami znanej fundacji broniącej praw kobiet, pomaga tym, które jej potrzebują. Najbliższym wysyła raz do roku pocztówkę. Jak zdradził jej lekarz, to jedyny sposób, by bez bólu otwierać codziennie nowe drzwi.
Jej krzyż
Pytana o halę Stoczni Gdańskiej, milkła. Zawsze szczelnie ubrana, nosiła szal nawet mimo upału. O tym, co wydarzyło się podczas koncertu Golden Life, od początku opowiadała niewiele. W toku śledztwa okazało się, że ryzykując życie, wyciągnęła dziewczynę – zupełnie nie czując, że płonie jak pochodnia.
– Dla nas najważniejsze było, że przeżyła. Nie zastanawialiśmy się wtedy nad jej heroizmem, poparzenia były rozległe, więc i nie dostrzegaliśmy wpływu na psychikę. Matka minimalizowała blizny, nie potrafiliśmy sobie wyobrazić, jak bardzo ta chwila zmieniła jej życie – wspomina starszy brat Piotr.
Wesoła i towarzyska Agata wróciła ze szpitala, jak gdyby nigdy nic. Na próby rozmowy reagowała gwałtownie, więc rodzina odpuściła, robiąc z wypadku temat tabu, gasząc nawet telewizor, gdy ktoś wspominał o tragedii.
– Zaczęła uczestniczyć w spotkaniach wspólnoty. Najpierw jedno, dwa w tygodniu, potem długie godziny w kościelnej sali. Odetchnęliśmy, gdy pojawił się narzeczony, data ślubu i plany związane z dziećmi. Silna jest – myśleliśmy z ulgą, wierząc, że życie biegnie najzwyklejszym torem – opowiada Piotr.
Małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Mąż, który kochał i nie ustawał w wysiłkach ratowania związku, po czterech latach zaczął się skarżyć. Okazało się, że to wszystko to fikcja – mieszkają ze sobą jak lokatorzy, których łączy jedynie wspólna łazienka. Gdy on próbował i zabiegał, ona uciekała do wspólnoty, znajdując tam ukojenie dla traumatycznych wspomnień.
– Dziwaczała. Myślałem, że to brak dzieci, na których jej tak bardzo zależało. Tłumaczyłem szwagrowi, że szaleją hormony, że warto przeczekać i spróbować jej pomóc. Próbował – nawet gdy złożyła pozew o rozwód, w którym przyczyną rozpadu małżeństwa była niechęć do kontaktów fizycznych. Nie wytrzymał, gdy pewnego dnia jej rzeczy zniknęły z domu – szukał w szpitalach, zgłosił na komisariacie i czekał. Niepotrzebnie, bo gdy po kilku miesiącach odnaleźli ją funkcjonariusze, tłumaczyła, że nie uciekła, a jedynie zmieniła życie. Oddając je Bogu i niosąc pomoc w zakonnym habicie.
Nie ma cudownego lekarstwa na traumę. Każdy musi uporać się z nią sam. W sposób, który przyniesie ulgę i pozwoli uwierzyć, że życie ma sens.