Nie każdy mistrz pije szampana

Nie tylko kolarz wszech czasów, Lance Armstrong, miał na sumieniu „drobne” grzeszki. Krokodyle łzy wylewali Ben Johnson, Diego Maradona i królowa bieżni Marion Jones. Winne były leki na odchudzanie, deksametazon zalecony w leczeniu kontuzji czy podwyższony, nie wiedzieć czemu, testosteron. Po Igrzyskach w Rio, na krajowym podwórku królował nandrolon – specyfik upadku olimpijskiego Mistrza w podnoszeniu ciężarów. O kulisach najbardziej strzeżonego Laboratorium i kuluarach walki o najważniejsze medale opowiada Maciej Olszewski, od zawsze związany ze sportem, do niedawna wicedyrektor AZS Centralny Ośrodek Sportu Akademickiego „Galion” w Gdańsku, a obecnie związany z Rugby Club Lechia Gdańsk.

Legenda o Laboratorium Badań Antydopingowych w Instytucie Sportu narodziła się w sportowej szatni. Powinniśmy się bać?

To nie tak, że nad sportowcem stoi zły pan z kubkiem i każe natychmiast oddać mocz (śmiech). Przez cały czas wierzę, że większość zawodników podchodzi do sportu, mając z tyłu głowy zasady fair play. Przypadki „niedozwolonego wspomagania się” to na szczęście mniejszość. Oczywiście, są dyscypliny, w których liczba wpadek tworzy nam te statystyki.

Kto gra nieczysto?

Dominują sporty siłowe i wytrzymałościowe. Tam pokusa dopingu przesłania zdrową rywalizację.

Złapani tłumaczą, że ktoś im coś podał?

To pewna prawidłowość w przedstawianej linii obrony. Podchodząc zdroworozsądkowo – ilu może być złych trenerów żądnych sukcesu i zdeterminowanych sponsorów? Na poziomie seniorów i sportu profesjonalnego jest to bajeczka, która poparta łzawym wywiadem przed kamerami, ma ocalić zawodnika. Niewiedza jest możliwa w przypadku pracy z dziećmi i młodzieżą. Zawodowiec wie, co spożywa, na składzie zna się lepiej, niż niejeden farmaceuta.

Juniorski sukces za każdą cenę?

Na Igrzyskach startują zawodnicy mający naście lat – gimnastyka, łyżwiarstwo. W tej grupie wiekowej nieuczciwy trener ma szanse na działanie poza wiedzą i akceptacją zawodnika. Rośnie pokusa na łamanie zasad i sukces za wszelką cenę na etapie, w którym badania nie są tak powszechne. Pamiętajmy, że system badań dopingowych jest bardzo dobrze ułożony. Zawodnicy mają paszport, określone zasady i model zachowania.

Co ma do rzeczy zachowanie?

Sportowcy też chorują. System jest jednoznaczny wobec farmaceutyków dostępnych na rynku. Zawodnik zna procedury – ma obowiązek zgłosić przyjmowany środek, który podlega ewidencji.

Numerem jeden są wziewy na astmę?

Przykład Marit Bjørgen jest i będzie kontrowersyjny, bo legalny środek i doping nie idą w parze (śmiech). Jest dopuszczalny, bo stanowi zaakceptowany sposób postępowania z jej zdrowiem. Opieram się na zaufaniu do ludzi – podejmujący decyzję ma ku temu kompetencje i został dopuszczony do orzekania w takich sytuacjach, więc koniec dyskusji. Skoro taka jest decyzja, nie nam ją podważać.

Zapominając, że sterydy dodają mocy?

Hipotetycznie Marit jest o krok przed rywalkami. Z drugiej strony, chorując na astmę, jest za nimi. Być może służy to wyrównywaniu szans, z pewnością otwiera pole do światopoglądowej dyskusji. Wychowałem się w sporcie i mam pewność, że wiele rzeczy jest tam wymiernych. Jeśli jest decyzja, nie podważa się jej. Analizujemy ją w swoim sumieniu – co, jeśli zawodnik przyjmuje doping, ale nigdy nie został złapany? Jest lepszy czy gorszy? Temat, jak podejść do odbierania medali po 8 latach, chcąc zrekompensować to tym, którzy nie załapali się na podium, wciąż jest kontrowersyjny.

Dlaczego weryfikacja próbek tyle trwa?

Praca laboratoryjna musi być adekwatna do wyścigu zbrojeń, który dzieje się po ciemnej stronie mocy. Ten sektor rozwija się w szalonym tempie i często dopiero po latach pojawiają się metody, które pozwalają wykryć i pokazać jednoznaczny rezultat badania. Nie ma miejsca na domysły, ze słownika eliminujemy „prawdopodobnie” i „być może”, pewność musi być 100% i dlatego to trwa.

Nieomylne laboratorium?

Nie spotkałem się z przypadkiem, w którym zakwestionowana przez zawodnika próbka A nie potwierdziła się w badaniu materiału B.

Na czym to polega?

Badana jest zawartość kubka (śmiech). Pobieraniem zajmuje się inna grupa specjalistów, niezwiązana z laboratorium. Próbki są znakowane i numerowane, aby materiał, który trafia do badania, nie mógł być powiązany z zawodnikiem. Najczęściej pobiera się mocz, odrobinę rzadziej krew.

Jest wybór?

Nad systemem badań czuwa POLADA, czyli Polska Agencja Antydopingowa. Określa limit przebadanych próbek, wyznacza liczby dla dyscyplin, wysyła kontrolerów na konkretne zawody.

Kontrolowani są wszyscy?

Dzieje się to losowo. W przypadku niektórych dyscyplin kontrolowani są zawodnicy zajmujący określone miejsca. W sportach zespołowych losuje się zawodników, którzy poddawani są badaniu.

Kolega za kolegę oddaje mocz?

Stare czasy. Kontroler prowadzi zawodnika na badanie niemal za rękę. Do tego ściśle określony proces pobierania materiałów powoduje, że nie ma cienia szansy, by ktoś inny oddał materiał biologiczny.

Kontroler zawodem wysokiego ryzyka?

Pomysłowość nie zna granic (śmiech). Najczęściej zdarza się, że zawodnicy mający coś na sumieniu są dużo bardziej narażeni na kontuzje podczas zawodów.

To coś zmienia?

Jeśli karetka zabierze zawodnika w trakcie meczu do szpitala, to nie jest on poddawany kontroli.

Informacja o kontroli pada przed pierwszym gwizdkiem?

Nie. Zawodnicy wiedzą, że przyjechała komisja, w jej dyspozycji są protokoły meczowe. W przerwie gry losuje się numery zawodników, którzy zostaną poddani kontroli. Dlatego właśnie zdarza się, że już o własnych siłach nie schodzą z boiska.

To rozwiałeś mit piłkarzy!

Piłkarze to „dobre” chłopaki, najczęściej schodzą z boiska o własnych silach i rzadko kiedy są transportowani na sygnale do szpitala.

Symulują czy świadomie robią sobie krzywdę?

Symulują, bo każda niepokojąca informacja związana ze zdrowiem jest podstawą wyjazdu do szpitala. Leżysz, masz zawroty głowy, nie poznajesz trenera – obsługa karetki nie zdiagnozuje, jak rozległy uraz głowy ma miejsce, muszą przewieźć pacjenta celem diagnostyki.

Ciężarowy mistrz olimpijski na to nie wpadł?

W historii Adriana miałem swój udział. Obaj bracia Zielińscy byli faworytami Igrzysk. Na miejscu okazało się, że są na dopingu, co potwierdziły wyniki laboratorium będącego na miejscu. Rozgorzała ogólnopolska dyskusja, jak to możliwe, że sportowiec na tak zwanej „bombie” zdecydował się zaryzykować i zawalczyć o najważniejsze złoto.

Właśnie, jak to możliwe?

Dla opinii publicznej historia słusznie była niedorzeczna. Wyjaśnienie jest proste – laboratorium bada wskazane losowo anonimowe próbki. Zawodów jest mnóstwo, a miejsc badawczych mało, więc analizy zajmują czas. Nie jest tak, jak w „Zagadkach Kryminalnych”, że wkłada się papierek i wszystko staje się jasne. Proces jest złożony, a materia delikatna. Trzeba zdawać sobie sprawę, że pochopna decyzja niesie konsekwencje, potrafiąc przekreślić karierę.

Zdarzało się?

Bywały sytuacje przyjmujących doping nieświadomie. Dużym problemem są zanieczyszczone odżywki. Na szczęście jest lista producentów, którzy mają „atest”. Podobnie jest u amatorów – współtworząc najprawdopodobniej największy projekt sportowy Olivia Sports, widzę, że w chemię wierzy wielu. Tłumaczę, że ważna jest dobra zabawa, a nie rekordowy wynik za cenę zdrowia.

Adrian odżywki kupował w „podziemiu”?

Nie chcę wyrokować. Jego próbki pobrane w kraju przed wyjazdem na Igrzyska również wykazały stosowanie dopingu. Wynik Warszawy był taki sam jak w laboratorium na Igrzyskach.

Polska wstrzymała oddech i zastanawiała się, po co oni tam pojechali…

Wystartowali, bo byli najlepsi w kraju i uzyskali kwalifikacje. W momencie, gdy wyjeżdżali, nie było jeszcze wyników analizy z laboratorium w Warszawie. Mieli przekonanie, że jest po sprawie. Zostali poddani próbie i nie uzyskali informacji, że nie jest dobrze.

Pech?

Laboratorium nie wysyła informacji „nie jesteś na dopingu”. Ma to związek z ilością badań. Ciężarowcy pojechali z przekonaniem, że są czyści. To nie tylko pech, ale ich decyzja – sami zniszczyli sobie karierę, podejmując decyzję o niedozwolonym wsparciu.

Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana!

To oni nie piją. Ryzykować w sporcie można w różny sposób, a twarde lądowanie – niezależnie z jakiej wysokości – boli. Po coś jednak stawia się na osławione fair play.

Oceń ten artykuł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *