„Kiedy ślub?” – pytają raz za razem. Lata lecą, a ona ciągle sama. W czasach naszych babć „trzydziestka” była towarem, który mógł zainteresować wyłącznie w promocji z dobrym pakietem – z domem, ogrodem i spadkiem, który nabierał mocy urzędowej na horyzoncie. Tak wiekowej pannie trudno było znaleźć kandydata, bo jak szeptały sąsiadki, coś musi być z nią nie tak, że poszła w lata.
Teraz „trzydziestka” myśli inaczej. Kończy studia, robi karierę i cieszy się życiem. Nocne kluby pełne są dziewczyn, którym facet potrzebny jest jedynie do dobrej zabawy. Nie w charakterze męża: z obiadem, brudnym praniem i piwem wieczorem. Podkreślają, że najpierw chcą żyć na całego. Podróżować, otwierać się na przygody, realizować w często ekstremalnych wyzwaniach i stawiać sobie poprzeczkę wyżej, niż zawodowy lekkoatleta. Są pozornie szczęśliwe, chociaż najczęściej prawda jest taka, że pod płaszczykiem przebojowości kryje się samotność i mnóstwo frustracji. Puste mieszkanie od dewelopera, kot i kieliszek wina codziennie wieczorem, przeplatany pytaniem „poznałaś wreszcie kogoś”?
Bridget Jones rozwaliła system, do którego panie nie chcą się przyznać za żadne skarby. Barwna bohaterka od lat jest uosobieniem radości i smutków dziewczyn, które – tak jak ona – czują presję upływającego czasu. Pewnego dnia te wykształcone i pewne siebie kobiety orientują się, że jednak czegoś im brak. Najpewniej rodziny, której gwar nadaje życiu sens.
Pani władza
Studia prawnicze były formalnością. Błyskotliwa, inteligentna i pomysłowa, przewodziła tam, gdzie się tylko dało. Podbijała świat i męskie serca, których kilka złamanych i poturbowanych odnotowała na swoim koncie. Świetlana przyszłość miała dziać się zgodnie z planem. Studia, aplikacja, prestiżowa kancelaria. Po trzech latach pierwsze dziecko i mąż. Przy drugim zamiar pójścia w politykę, ale najpierw trzeba będzie zamienić mieszkanie na dom, najlepiej na obrzeżach miasta w atrakcyjnej i drogiej lokalizacji. Z wytyczonej ścieżki Elki nie był w stanie zepchnąć silny wiatr zmian i burze z gradobiciem za biurkiem. Co sobotę Sopot i kilka godzin dla siebie po tygodniu pełnym uporu, konsekwencji i poświęcenia. Interesowała mężczyzn. Na parkiecie i spacerze wymieniała swój numer z myślą, że być może to jest ten! Jedyny i na wieki. Czasem dzwonili, częściej nie. Gdy kandydat był ciekawy, pisała wprost, wierząc, że dawne konwenanse są przeżytkiem.
Ten bał się odpowiedzialności, tamten był średni w łóżku, do innego w kółko dzwoniła mama… Przebierała, jak w ulęgałkach, aż wewnętrzny alarm zasygnalizował „to już!”. Wpadła w panikę i stwierdziła, że koniec z wygłupami – trzeba brać, co dają. Okazało się, że szału nie ma. Dookoła panowie w stałych związkach, szybko żonaci, dzieciaci lub geje – statystyki wróżyły kłopoty, a nieświadoma rodzina zacierała ręce, że już jej niosą suknię z welonem. Im mocniej próbowała, tym bardziej wychodziło źle. Samotne wieczory doprowadzały do szału, a Ela czuła, że jak tak dalej pójdzie, zostanie nie żoną i matką, a alkoholiczką pijącą do telewizora. „Nie ma rady, trzeba brać sprawy w swoje ręce” pomyślała i wstąpiła w szeregi, w których dziewczyn nie ma wielu.
– Byłam gwiazdą rocznika – podkreśla, opowiadając, że dobrze się działo podczas szkolenia dla oficerów. – Zachwyceni, zakochani, nagle tracili zainteresowanie, gdy próbowałam trochę więcej. Chyba ze mną coś nie tak, skoro wiali, gdzie pieprz rośnie – zastanawia się na głos. Coś w tym jest, skoro teraz, gdy ich mija ze złością, zauważa, że jednak pchają wózek z obrączką połyskującą na dłoni.
Taka trochę Zosia Samosia
Równouprawnienie i bezgraniczne możliwości spowodowały, że panie przekonały się o swojej sile. Świadomie i celowo odrzucając napisane przez starsze pokolenia role. Zakładają, że na wszystko przyjdzie czas, często mierzą swoją wartość konsekwentnie realizowanym planem. Na przeszkodzie staje tradycja, bo chociaż bronią się przed nią rękami i nogami, to w głębi duszy niejedna chce być szczęśliwa oraz spełniona, jak jej mama i babka. Przy mężu, z problemami zakatarzonych dzieci i rzeczywistością, która pozwala ponarzekać do koleżanek.
Trzydziestka stała się brutalną granicą. Dojrzała i najpiękniejsza jest w najlepszym wieku, oferując niejednego asa z rękawa. Sprawcza i ambitna chce pochłaniać życie garściami. Nawet jeśli w sumie jest super, nigdy nie zapomina, że pomimo wszystko kobietom jest trudniej. Uroda przemija, rys czasu widać bardzo szybko, hormony nie dają spokoju, a facetów do wzięcia jest znacznie mniej niż wolnych kobiet. Zaczyna się wyścig, w którym pewny start oznacza męża i stabilizację. Szybko dziecko, ponieważ medycyna nie pozostawia złudzeń, jakim ryzykiem obarczone jest pragnienie macierzyństwa w zaawansowanym wieku.
W ten oto sposób dla wielu dziewczyn obrączka staje się przypieczętowaniem życiowego sukcesu. Zrealizowanego planu, w którym zamążpójście jest klamrą spinającą ideał. Biała suknia i poprzedzające ją przygotowania – jak podkreśla kilka z nich – może odrobinę ogłupia, ale są to elementy, które dodają pewności. W ich życie wkroczył czas, gdy chcą poczuć się jak księżniczki, których ojciec ze łzami w oczach odprowadzi do ołtarza. Miłość, miłością, ale ręka oddana temu jedynemu w kościele pełnym koleżanek oznacza „patrzcie, wygrałam”. Mimo że przy wieczornym winie powie „Mam to gdzieś. Komu potrzebny jest ślub?”.