Stara się unikać presji i na luzie łamie stereotypy. Woli płynąć pod prąd, chociaż zmusza ją to do wyjścia poza strefę komfortu. Żadnej pracy się nie boi, a szczególnie takiej, która daje satysfakcję, często ekstremalne zmęczenie i wymierne efekty. Podbijać świat można na wiele sposobów – udowadnia Dorota Wiszniowska, kobieta do zadań specjalnych, która stając w świetle reflektorów, zmienia pojęcie tego, czym jest radość z pasji do działania.
Co wpisać w rubryce zawód?
Mam zawsze kłopot z wyjaśnieniem, czym dokładnie się zajmuję. Pomaga drobna wizualizacją (śmiech). Wyobraź sobie, że idziesz na koncert. Widzisz scenę. Teraz podnieś wzrok i popatrz na światła. Zajmuje się montowaniem świateł. To właśnie ja je robię.
Fizyczna robota. Jak to?
Tak, całkowicie z własnej woli. Montuję oświetlenie, jestem technikiem świetlnym.
Kobieta z lampą i kablem?
Sam pomysł na pracę to długa historia. Zaczęło się od wolontariatu. W trakcie studiów na AWFiS w Gdańsku pojechałam na Adventure Racing w Polsce. Poznałam organizatorów, pogadaliśmy, polubili mnie i zaprosili do współpracy na kolejny rok jako kontakt do ekip anglojęzycznych.
Skorzystałaś?
Pewnie! Dzięki temu w jednej z ekip poznałam organizatora takiej imprezy w Wielkiej Brytanii. Zapytał, czy chciałabym dołączyć. Zgodziłam się i wyjechałam na sześć lat. Później znajoma mojego szefa kompletowała zespół pracujący przy Ceremoniach Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Dostałam pracę w firmie, która zajmowała się komunikacją na rozpoczęciu i zamknięciu Olimpiady. Po jej zakończeniu spędziłam rok w brytyjskim magazynie, z którego odbiłam na Igrzyska Olimpijskie w Soczi.
Same przypadki?
Zupełnie nie. Świetnie się w tej pracy odnajduję. Mój partner siedzi w tym od ponad 20 lat. Ściągnął mnie do swojego zespołu.
Klucz francuski zamiast lalki?
Cały czas się uczę. Nie mam wykształcenia technicznego, ale pomagają predyspozycje i szybkość przyswajania.
To nie była bariera?
Początkowo odrobinę tak, ale w tej dziedzinie wszyscy dostają pracę po znajomości. Mam na myśli rekomendacje, czyli z przypadku nie trafisz do tego typu realizacji. Jeśli nikt ciebie nie zna, ciężko o zatrudnienie. Zwykle to małe ekipy i w sumie hermetyczny światek.
Igrzyska Olimpijskie są wyzwaniem?
Olimpiada jest sceną, za nią dzieje się wiele ról w postaci organizacji i specyficznych prac. Oczywiście, jeśli jesteś na wysokim stanowisku, to jest to ogromna presja i odpowiedzialność. Osoby, które pracują „pod kimś”, mają mniejszą presję.
Udało ci się zobaczyć sportowe zmagania?
Tak, ale wyłącznie dlatego, że podczas loterii zostałam wybrana do zakupu biletów.
Miałaś kontakt z zawodnikami?
Tylko w trakcie ceremonii. Podczas zamknięcia Olimpiady straciliśmy dziewczynę, która miała nieść flagę. Zastąpiłam ją (śmiech).
Dublerka?
Spełniałam oba wymogi – miałam akredytację i w miarę wysoki wzrost.
Nie zniechęca cię taka harówa?
Zawsze lubiłam fizyczną pracę. Bardzo często pracuję na korporacyjnych i największych, samochodowych imprezach we Frankfurcie, Paryżu i Genewie. Lubię, gdy wchodzimy do wielkiego pustego holu. W tej przestrzeni budujemy budynek budynków w strukturze sufitu i jego oświetlenia. To niesamowite widzieć, jak z dnia na dzień coś powstaje.
AWFiS się przydaje?
Jestem absolwentką turystyki i rekreacji i wciąż w niej siedzę. Z przyjemności i własnej inicjatywy wakacyjnej.
Praca temu sprzyja?
W dużej mierze. W praktyce to nie tak, że pracuję w Chinach i Afryce po pięć godzin dziennie, a potem rzucam się w wir poznawania. Staram się dotrzeć na miejsce kilka dni wcześniej lub zostać dłużej na swój koszt. W Pekinie przyjechałam popatrzeć na wielki mur, dając sobie czas na poznanie miasta. W Szanghaju zostałam dwa dni dłużej i udało mi się pozwiedzać. W Europie bywa gorzej. Widzę lotnisko, halę i hotel. Jeśli kontrakt trwa dłużej, zawsze wyjdę i coś zobaczę.
Jak długie kontrakty?
Od czterech dni do dwóch i pół miesiąca. Olimpiady były wyjątkami, tam pracowałam do sześciu miesięcy. Na trzy miesiące byłam w Portugalii. Ponad miesiąc zajmuje Geneva, Paryż i Frankfurt.
Trzeba tyle siedzieć?
Na takim Expo jesteśmy niezbędni. Finał, jaki obserwują odwiedzający największe targi motoryzacyjne, jest dla nas czasochłonny w wykonaniu.
Charakter pracy zdumiewa?
Najbliższych nie. Przyzwyczaiłam ich, że od małego podróżowałam i nigdy nie szłam z prądem. Wyłamywałam się i gdy wszyscy szli na ekonomię, wybrałam AWFiS. Znajomi palili, ja nie. Unikałam modelu życia „bo wszyscy tak robią”.
Zajęcie dla kobiety?
Dość nietypowe i dlatego jest nas mało w branży, około 10%.
Czego wymaga?
Bardzo dobrej sprawności fizycznej, bez tego nie ma szans. Swego czasu zmierzyłam spalanie kalorii i w cięższy dzień tracę około czterech tysięcy kalorii. Pierwszy tydzień jest zawsze intensywny. Pracuję przez 10 godzin non stop. Cały czas na nogach, ciężkie kable i lampy, które czasem ważą po 40 kilogramów.
Faceci traktują cię ulgowo?
Nie ma rycerzy (śmiech), po drugie ja tego nie lubię i sama wychodzę z inicjatywą. Jesteśmy na równi. Ekipa, z którą pracuję, jest zżyta, wszyscy sobie pomagają. Jasne, mogłabym nieść lampę sama, ale po co? Jest druga osoba i zespołowe podejście idzie sprawniej i szybciej.
Ile dni pracujesz w skali roku?
Około ośmiu miesięcy non stop. Pewnie brzmi przerażająco, ale ten styl życia to całkowicie ja.