Agnieszka Kawiorska i jej rola w filmie „Pitbull. Ostatni pies”

Aknieszka Kawiorska z Pitbulla

Jako dziecko była charakterna, co zostało jej do dziś. Gdyby nie została aktorką, prawdopodobnie byłaby niezłym prawnikiem. Przez życie idzie odważnie, kierując się bardziej sercem niż rozsądkiem. Już niedługo zobaczymy ją na dużym ekranie w filmie „Pitbull. Ostatni pies”. Co ma wspólnego z filmową Moną? Czy miała jakiekolwiek momenty zwątpienia w związku z wybranym zawodem? Gdzie widzi siebie w wieku dziewięćdziesięciu lat? O tym wszystkim rozmawiamy z Agnieszką Kawiorską.

Gratuluję roli w filmie „Pitbull. Ostatni pies”. Wszystko zaczęło się od castingu czy dostałaś telefon z propozycją?

Agnieszka Kawiorska dla Mademoiselle
Agnieszka Kawiorska: Byłam na castingu. Był szybki i konkretny. Dwa duble, dziękuje i do widzenia, a miesiąc później telefon z informacją, że dostałam rolę. Podobnie wyglądała późniejsza praca na planie. Władysław Pasikowski to bardzo szybki reżyser, narzuca zabójcze tempo pracy. Często po jednym dublu krzyczy „dziękuję, scena zrobiona!”. Jest zdecydowany, konkretny, świetnie przygotowany i doskonale wie, czego chce od aktora. Miałam wrażenie, że od początku miał już cały film zmontowany w głowie.

Jakie były twoje pierwsze odczucia odnośnie roli Mony? Czułaś, że razem z postacią „dogadacie się” czy było to duże wyzwanie?

Na początku nie do końca rozumiałam tę postać. Poczułam ją dopiero kiedy przygotowując się do roli, poczytałam trochę i obejrzałam kilka dokumentów o mafijnym półświatku, o zasadach tam panujących i kobietach, które w nim funkcjonowały. O tym, jaka jest ich rola i jak są traktowane przez mężczyzn. Zresztą, zanurzenie się w ten zupełnie obcy dla mnie świat, jednocześnie przerażający, jak i fascynujący, było bardzo ciekawym doświadczeniem.

Czy odnajdujesz jakiekolwiek punkty wspólne pomiędzy Moną a sobą?

Chyba nie mamy zbyt wielu wspólnych cech, ale jeśli już miałabym coś wymienić, to powiedziałabym, że łączy nas taka trochę dziecięca naiwność, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Mona nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co się wokół niej dzieje. Wierzy, że jej mąż jest dobrym człowiekiem. Wie, że robi jakieś nielegalne interesy, ale nie posądza go o to, że np. mógłby kogoś zabić. Ja też raczej patrzę na świat przez różowe okulary i wierze, że ludzie są w głębi duszy dobrzy. Niektórzy nazywają to naiwnością, ale mnie dobrze się żyje z takim nastawieniem.

Pochodzisz z Sandomierza. Często tam wracasz?

W Sandomierzu właściwie mam już tylko rodziców i wracam tam wyłącznie z ich powodu. Wszyscy moi przyjaciele z tamtych lat, znajomi i rodzeństwo – rozjechali się po Polsce i po świecie. Mam duży sentyment do tego miasta. Cieszę się, że bardzo się ostatnio rozwinęło i pięknieje z każdym rokiem, ale nie powiedziałabym, że tęsknię.

Zadomowiłaś się w Warszawie na dobre?

Bardzo lubię Warszawę. Czuję, że to jest moje miejsce i mój dom. Jest mi dobrze tu, gdzie jestem. Mam poczucie, że z Warszawą bardzo do siebie pasujemy energetycznie.

Wychowałaś się w dużej rodzinie. Jesteś najstarszą z piątki rodzeństwa. Nie czułaś nigdy na sobie presji wynikającej z bycia tą najstarszą, najmądrzejszą, dającą przykład?

Jeśli mam się przyznać to moim największym marzeniem z okresu dzieciństwa było bycie jedynaczką (śmiech). Dorastanie w dużej rodzinie nie jest łatwe, szczególnie jeżeli mieszka się w małym mieszkaniu w bloku i dzieli niewielki pokój z dwiema, znacznie młodszymi siostrami. Nasz dom zawsze był głośny, dużo się działo, tym bardziej że każde z naszej piątki ma dość mocny charakter i temperament. Miało to też swoje plusy, bo nie mogę powiedzieć, że moje dzieciństwo było nudne (śmiech). Bycie najstarszą oznaczało przede wszystkim, że więcej ode mnie wymagano, np. wyrozumiałości, ustępstw czy też tak zwanego bycia „starszą i mądrzejszą”, czy właśnie „dawania dobrego przykładu”. Dziś, z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że posiadanie tak dużej rodziny to najwspanialsza rzecz na świecie. Mam cudowne rodzeństwo, bardzo się kochamy i wspieramy, więc zawsze mogę na nich liczyć i to jest naprawdę ogromna siła! Fantastyczne jest to, jak wiele można zdziałać i zrobić dobrego, jeśli połączy się zaangażowanie tylu osób, dlatego bardzo często łączymy nasze siły na rzecz najróżniejszych dobrych inicjatyw. Mam też poczucie, że z biegiem czasu nasza więź jest coraz mocniejsza i głębsza, dojrzalsza i bardziej świadoma tego, jak duża to wartość i piękny prezent od losu.

Jaka była mała Agnieszka Kawiorska?

Na to pytanie chyba powinni odpowiedzieć moi rodzice, ale sądzę, że raczej byłam odwrotnością spokojnego dziecka (śmiech). Byłam trochę łobuzem, tzw. chłopaczarą z wiecznie obdartymi kolanami. Miałam swoja „bandę”, chodziłam po drzewach, nosiłam w kieszeni procę, a w pewnym momencie nawet łuk. Miewałam szalone pomysły, do których, ku rozpaczy moich rodziców, często namawiałam młodsze rodzeństwo. Lubiłam testować rzeczywistość, sprawdzałam, co się stanie, jak zrobi się to, czego nie wolno. Byłam też wyjątkowo uparta i lubiłam stawiać na swoim, co chyba do dziś mi zostało (śmiech).

Z takim charakterem żyje się łatwiej czy trudniej?

Czasem trudniej, ale ma to też dobre strony. Ta moja upartość i pewnego rodzaju „waleczność” powoduje, że jeśli na czymś mi zależy, to łatwo się nie poddaję, nie odpuszczam. Ufam swojej intuicji, działam po swojemu, tak jak czuję, choćby było to przeciwne temu, co myślą inni.

Do szkoły filmowej dostałaś się za drugim razem. Niejeden z nas mógłby pomyśleć – nie przyjęli mnie, więc chyba się nie nadaję – i odpuścić. Co ciebie przekonało, aby spróbować raz jeszcze?

Szczerze mówiąc, za pierwszym razem nie byłam w ogóle przygotowana do tego egzaminu, szczególnie że podjęłam decyzję o podejściu do egzaminu, na krótko przed nim. I z perspektywy czasu cieszę się, że nie dostałam się za pierwszym razem, bo nie byłam na tę szkołę mentalnie gotowa. Myślę, że ten rok był mi potrzebny, żeby dojrzeć. Za pierwszym razem zdawałam z nastawieniem, że się nie dostanę, bo wszędzie wkoło słyszałam, że „nikt nie dostaje się za pierwszym razem”, co oczywiście jest kompletną bzdurą. Jeszcze przed egzaminami miałam opłacone czesne w rocznej prywatnej szkole aktorskiej, gdzie zamierzałam spędzić rok i dostać się za drugim razem (śmiech). I wedle tego, że wszechświat zsyła nam to, w co wierzymy, dokładnie tak się stało.

Czy szkoła teatralna to trochę szkoła życia?

Szkoła to niezwykle intensywny moment, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jest to czas magiczny, wspaniały i niepowtarzalny, ale też nie ma co ukrywać – trudny i bardzo wymagający. Przez te 4 lata w szkole spędza się tak naprawdę większą część doby. Często po zajęciach zostaje się jeszcze na dodatkowe próby i wychodzi ze szkoły po 23. Większość czasu spędza się w małej grupie tych samych osób, kolegów z roku. Razem się je, śpi, śmieje, płacze, czasem kłóci. Na pewno jest to czas przyspieszonego emocjonalnego dojrzewania. Mówi się, że w szkole życie prywatne umiera i coś w tym jest. Intensywność pracy, emocji, energii jest tak duża, że na życie prywatne nie ma ani czasu, ani przestrzeni.

Miałaś plan B?

Nie uznaję planów B. Na początku był plan A, którym było prawo. Aktorstwo było pasją, przyjemnością, zajęciem po godzinach, czymś trochę „niepoważnym”. Nie myślałam wtedy, że może to być sposób na życie. I nagle, niedługo przed maturą, przyszło olśnienie… są szkoły teatralne! Można zdać egzamin i zostać aktorem! Aby nim zostać nie trzeba być „urodzonym pod szczęśliwą gwiazdą”, cokolwiek to znaczy, tylko można do tego dojść własną pracą i konsekwencją działań.

Prawo było głosem rozsądku czy zamiłowania?

Absolutnie zamiłowania! Jakkolwiek nierozsądnie może to zabrzmieć, staram się w życiu kierować bardziej sercem niż rozsądkiem (śmiech). I z moich doświadczeń wynika, że ten głos serca jednak częściej ma racje. Prawo bardzo mnie pociągało, było dla mnie zawsze jakieś takie logiczne, klarowne i konkretne. Nadal myślę, że gdybym nie była aktorką, byłabym całkiem niezłym prawnikiem. Nigdy jednak nie żałowałam swojej decyzji.
Agnieszka Kawiorska pitbull

Twoją kolejną wielką pasją jest kitesurfing.

Poznałam go trzy lata temu i od razu zakochałam się w tym sporcie. W adrenalinie i poczuciu wolności, które daje. Wspaniałe jest to, że ten sport zabrał mnie w podróże do wielu cudownych zakątków świata. Trudno mi powiedzieć, które z tych miejsc było najpiękniejsze, chyba Filipiny i Brazylia. No i oczywiście nasz wspaniały polski półwysep helski i Chałupy, które uwielbiam i spędzam tam całkiem sporą część lata. Ostatnio miałam trochę więcej pracy, a mniej czasu na podróże. Zaczęłam więc trenować sport trochę bardziej stacjonarny, a mianowicie boks.

Jak na to wszystko znaleźć czas? Musisz być mistrzynią organizacji.

Staram się, aczkolwiek nie jest łatwo być w tym zawodzie dobrze zorganizowanym, z uwagi na bardzo nieregularny i nietypowy rytm pracy, która często zaczyna się o 4 rano, a czasem kończy o 23. Nie mówiąc o tym, że sobota czy niedziela wcale nie oznaczą wolnego weekendu. Na szczęście, mój trener o tym wie i cierpliwie dopasowuje treningi do mojego grafiku. Lubię, gdy dużo się dzieje, to mnie napędza i dodaje energii. A jeśli chodzi o czas, to wiecznie mi go brakuje. Wciąż czuję taki „niedosyt życia”. Jest jeszcze tyle rzeczy, które chciałabym zrobić, tylu nowych umiejętności chciałabym się nauczyć, pojechać w tyle miejsc, przeczytać więcej książek, obejrzeć wszystkie dobre filmy.

Myślę, że aktorstwo to dzisiaj duże wyzwanie. Nie wystarczy skończyć szkoły, aby zostać w zawodzie. Z drugiej strony nie trzeba jej kończyć, aby dostać szansę bycia aktorem. Myślisz, że można być dobrym aktorem bez szkoły?

Nie ma się co oszukiwać, nie jest to zawód ani łatwy, ani pewny. A szkoła niczego nie gwarantuje. Nawet zagranie świetnej, dużej roli nie gwarantuje tego, że za chwilę pojawią się kolejne propozycje. Czasami, przewrotnie i paradoksalnie, po wielkim sukcesie następuje cisza. Trzeba zaakceptować fakt, że nie jest to zawód jak prawnik czy lekarz, gdzie można krok po kroku i szczebel po szczeblu rozwijać swoją karierę. Dużo tutaj zależy od szczęścia, bycia w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie.

Co daje aktorowi szkoła?

Szkoły teatralne mają swoje plusy i minusy. Uczą aktorskiej świadomości i techniki, która w tym zawodzie jest niezwykle ważna. Drugą stroną medalu jest to, że często kształtują przyszłych aktorów trochę na wzór upodobań i wyobrażeń profesorów, zamiast wydobywać z nich to, co unikatowe, naturalne i autentyczne.

Zastanawiam się, czy dla aktora po szkole, frustrujące nie jest, gdy ktoś dostaje więcej propozycji, mimo że nigdy takiej szkoły nawet nie zaczął.

Zawsze jest frustrujące, gdy ktoś inny dostaje więcej propozycji! (śmiech) A tak serio, to w tym zawodzie decydentem i czynnikiem weryfikującym jest widz. I jeśli widownia chce kogoś oglądać, to nie ma znaczenia czy ta osoba skończyła szkołę, czy nie. I myślę, że nie można oczekiwać jakkolwiek pojętej „sprawiedliwości” w tym temacie. Zresztą, ten zawód to życie na wiecznie nieprzewidywalnej sinusoidzie, gdzie niewiele zależy od nas samych. Przyzwyczaiłam się do tego.
Pitbull. Ostatni pies Agnieszka Kawiorska

Jaka jest przyszłość aktorstwa? Będzie coraz więcej aktorów-amatorów?

Rzeczywiście, jest obecnie taka tendencja, że gra coraz więcej aktorów, którzy nie mają zawodowego aktorskiego wykształcenia. Przed kamerą często się to sprawdza, zdarza się, że reżyserzy wręcz wolą, żeby dany bohater był zagrany przez naturszczyka. Nie zawsze trzeba studiować aktorstwo, żeby dobrze grać, niektórzy się z tym rodzą, ale myślę, że są to wyjątki. Zupełnie inaczej jest w teatrze. Tutaj technika aktorska jest absolutnie niezbędna.

Dzisiaj niezbędne są również social media. Jesteś aktywna w sieci?

Social media pełnią dziś trochę funkcję stron internetowych. Jest to łatwy sposób, aby dzielić się tym, nad czym aktualnie pracuję, czy informować o tym, co się fajnego u mnie zawodowo dzieje. Lubię zdjęcia, obrazki, więc szczególnie Instagram przypadł mi go gustu. Prowadzenie tego profilu sprawia mi przyjemność.

Czy miałaś kiedykolwiek moment zawahania w związku z wybranym zawodem?

Nigdy nie żałowałam, że wybrałam tę drogę. Był to wybór ryzykowny i wiedziałam, że może nie być łatwo, ale zdecydowałam się pójść w to, co kocham. I ta miłość nadal trwa, już ponad piętnaście lat. Nie ukrywam, że pojawiały się czasem myśli, że może gdybym wybrała coś innego, byłoby mi łatwiej. Stabilniej, pewniej. Może zarabiałabym więcej pieniędzy… Tylko że łatwiej i pewniej wcale nie oznacza, że lepiej. A ja jestem szczęśliwa grając.

Kiedy poczułaś, że zawodowo wszystko idzie w dobrym kierunku?

Było kilka takich momentów. Z drugiej strony ciągle wyczekuję kolejnych, bo aktor nieustannie potrzebuje potwierdzeń, że jest dobrze, że to, co robi, się podoba, że jego praca jest doceniana. Aktor funkcjonuje tylko wobec widowni, która go w jakiś sposób ciągle weryfikuje. Pierwszym momentem, który dał mi poczucie, że to, co wybrałam, ma sens, był fakt, że dostałam się do szkoły teatralnej. Kolejnymi – pierwsze role w teatrze, potem następne. Pierwsza poważna rola w filmie – w „Katyniu” Andrzeja Wajdy. Czuję, że teraz idzie kolejny dobry moment. Pojawiło się kilka ciekawych propozycji, więc mam nadzieję, że ten rok będzie owocny i pracowity.

A która rola przyniosła tobie poczucie zakotwiczenia w zawodzie?

Największą zawodową satysfakcję zawsze przynosiły mi role teatralne, ponieważ często były one kompletnie różne ode mnie, od mojej osobowości, temperamentu. Było kilka takich ról, które – chociaż były trudne i sporo mnie kosztowały – dały mi przeogromną satysfakcję. Dlatego lubię teatr, bo daje taką możliwość. Jest czas na próby, poszukiwania i zbudowanie postaci. W filmie czy serialu aktorzy są najczęściej obsadzani po tak zwanych „warunkach”, po energii, którą w sobie noszą, bo to zwykle lepiej się sprawdza na ekranie. W teatrze można trochę bardziej poeksperymentować. Zresztą ja najbardziej lubię takie role, które przy pierwszym zetknięciu trochę mnie przerażają i myślę sobie „to za trudne, ja tego nie zagram!”. Wiem, że kiedy taka myśl się pojawia, to znaczy, że właśnie zaczyna się bardzo ciekawa aktorska przygoda.

Czy po zagranej roli długo wraca się do siebie? Bo jeżeli przez miesiąc albo dwa musimy grać osobę z depresją, to czy te negatywne nastroje nie odbijają się na nas samych?

Nigdy nie okupywałam ról jakimiś osobistymi traumami. Zdarza się, że bywam po roli wykończona fizycznie, ale nie przynoszę do domu emocji moich postaci. Rozgraniczam te dwa światy. Chociaż często przygotowując się do roli, przez kilka tygodni poprzedzających, chodzę z postacią, z jej energią. Postać przykleja się trochę do mnie, zaczyna we mnie żyć i wzrastać. Lubię ten etap pracy. Ale później, po skończonych zdjęciach czy spektaklu, zdejmując kostium i zmywając charakteryzację, „ściągam” z siebie tę postać i jestem Agnieszką. Zresztą kostium jest dla mnie bardzo ważny i w pewien sposób symboliczny, dlatego bardzo nie lubię i staram się nie grać w prywatnych ubraniach.

Aktorstwo to zawód, który ewoluuje razem z nami. Praca znajdzie się zarówno dla dziecka, jak i dziewięćdziesięcioletniego staruszka. Widzisz siebie w tym wieku na deskach teatru lub na ekranie?

Agnieszka Kawiorska:Bardzo bym sobie tego życzyła! Fajne jest to, że z wiekiem zmieniają się role, które aktor może wiarygodnie zagrać. Pewne role odchodzą z naszego zasięgu, a pojawiają się inne. I to jest w tym zawodzie bardzo ciekawe. Każdy kolejny etap życia odkrywa przed nami inne przestrzenie do zgłębiania. Myślę, że fajnie będzie kiedyś grać staruszki (śmiech).

Polecane:

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *