Bardzo mocna Kapuczina

Bardzo mocna Kapuczina

Paulina Rudnicka, znana jako Kapuczina, blogerka modowa i lifestylowa – jak sama o sobie mówi – zwolenniczka minimalizmu, filozofii slow life i slow fashion. Jeśli do tej pory kojarzyliście ją tylko z blogiem i dobrym gustem, ten wywiad może was zaskoczyć. Specjalnie dla Mademosielle Paulina odsłoniła swoje mniej znane oblicze, bardziej kontrowersyjne, niż można było się spodziewać…

Jak narodził się pomysł na bloga?

Chciałam pracować w mediach związanych z modą, a blog miał być do tego wyskocznią. Jak jednak doskonale wiemy, świat mediów, a już w ogóle świat mody, jest dość hermetyczny. Raczej nie przyjdziesz z ulicy z CV w dłoni i nie dostaniesz od tak pracy marzeń. Musisz mieć znajomości, ale nikt – no dobrze, prawie nikt – się z nimi nie rodzi. Znajomości się wyrabia poprzez działanie i otwartość na drugiego człowieka. Założyłam bloga, ponieważ chciałam mieć punkt zaczepienia, coś, co by mnie wyróżniało wśród innych kandydatów. Miał mi też dać możliwość poznawania środowiska, w którym chciałam się obracać.

Udało Ci się spełnić to marzenie?

Powiedzmy (śmiech). Pracowałam jako freelancer dla kilku portali i gazet, prowadząc jednocześnie bloga. Świat redakcyjno-korporacyjny nie do końca jednak mi wtedy odpowiadał, a dodatkowo blog na tyle się rozwinął, że zobaczyłam, iż może sam na siebie zarabiać. Wcześniej nie brałam takiej możliwości pod uwagę. Pierwsze zlecenie dostałam, kiedy blog miał pół roku. Był to projekt książki o modzie ulicznej. Fotografowie z całej polski, razem z cool hunterami, czyli np. razem ze mną, szukali na ulicy polskich miast ciekawie ubranych osób.

Blog spełnił Twoje oczekiwania, pozwolił Ci poczuć, że osiągnęłaś to, co chciałaś?

I tak i nie. Owszem, blog zrobił swoje, ale jestem typem człowieka, który nie potrafi w którymś momencie się zatrzymać i stwierdzić, że osiągnął dokładnie to, czego chciał. W momencie, kiedy udaje mi się zrealizować dany plan, myślę już o kolejnym. Nie wszystkie udaje mi się wcielić w życie. Sądzę, że często brakuje mi odwagi. Jeśli chodzi o spełnienie zawodowe, zawsze będę czuła, że jestem na początku swojej drogi.

Gdzie w takim razie chciałabyś się zobaczyć za te 10 lat?

Nie wiem, czy uda się to za 10 lat, czy później, a może wcale, ale chciałabym dojść do momentu, w którym tworzę biznes sam na siebie zarabiający, czyli przynoszący tzw. dochód pasywny. Pracowałabym więc tylko wtedy, kiedy faktycznie miałabym na to ochotę. Z ambicji i z pasji, nie martwiąc się o przyszłość. Fajnie by było, gdybym za 10 lat była zdrowa, miała mieszkanie pełne psów i otaczała się gronem wiernych przyjaciół. W tym obrazku do pełni szczęścia brakuje tylko miłości.

Praca jest Twoją pasją?

Lubię swoją pracę i nie wyobrażam sobie robić czegoś, czego nie lubię, aczkolwiek uważam, że stwierdzenie „praca jest moją pasją” jest szkodliwe i służy tylko i wyłącznie wykorzystywaniu pracowników. Wiesz, ile razy je słyszałam, gdy ktoś chciał mi zaproponować głodową pensję? Sądzę, że w dużej mierze to właśnie kobietom wmawia się, że powinny podążać za pasjami, i z tej pasji pracować. Tylko pasją za kredyt albo czynsz żadna z nas nie zapłaci. Innymi słowy, robię to, co lubię, ale pracuję po to, żeby zarabiać. To taka prosta prawda, której nie boi się wypowiedzieć na głos żaden facet, ale kobietom często nie może ona przejść przez usta.

Uważasz, że kobiety są na niższej pozycji niż mężczyźni?

Zdecydowanie, i to zarówno pod względem kulturowym, społecznym, jak i ekonomicznym. Realia, w jakich żyją kobiety, to temat rzeka. Zaczynając od finansów i władzy, bo kobiety zarabiają mniej, a kończąc na ich pozycji w społeczeństwie. Dlaczego? Kobiety rodzą dzieci i niestety, jak bardzo byśmy nie próbowały, nie da się tego zrzucić na drugą płeć! A nawet gdyby się dało, panowie raczej nie byliby zainteresowani (śmiech). Mało jest kobiet na wysokich stanowiskach i zdecydowanie za mało u władzy. W naszym kraju kobiety nie mogą nawet decydować o własnym życiu i zdrowiu. Mam tu na myśli pełne prawo aborcyjne. Na pozycję kobiet ogromny wpływ mają wzorce kulturowe, i to zarówno te przekazywane przez społeczeństwo, jak i przez własnych rodziców. Tak mocno nam się je wpaja, że same zaczynamy w nie wierzyć i przekonywać do nich kolejne kobiety. Dlaczego faceci wydają się być bardziej wyluzowani od kobiet? Że niby natura ich takich stworzyła? Nie sądzę. Oni po prostu niewiele „muszą”. Tworzą specyficzny „dream team”, w którym ostatnią rzeczą będzie nakładanie na siebie wzajemnej presji. Przecież to nie w ich interesie. Rzecz w tym, że w naszym też nie. Kobiety pozwoliły się zaszufladkować jako te, które powinny chcieć rodziny, powinny chcieć rodzić dzieci – to jest tak mocno w nas zakorzenione, jak wizja idealnej rodziny, którą oczywiście musi tworzyć matka i ojciec, broń boże samotna kobieta, mężczyzna czy para homoseksulana. Sęk w tym, że nie ma żadnego poparcia w faktach, że to rzeczywiście jest idealny model rodziny. Albo, że ta rodzina jest gwarantem szczęśliwego życia. Mówi się nam, co jest kobiece, a co nie. Zresztą w tym przypadku faceci też dostają kilka ograniczeń. Kobieta bizneswoman jest postrzegana jako mocna, mało kobieca, nadawane są jej wręcz męskie cechy, a mężczyzna? Jego męskość nie jest w tym momencie poddawana krytyce, on jest po prostu zaradny. Kobiety określa się przymiotnikami, a mężczyzn czasownikami. O kobietach mówi się, że są piękne, inteligentne, a o mężczyznach mówimy, opisując to, co robią – potrafią coś naprawić, zarabiać pieniądze itd. Z natury jestem umysłem ścisłym, ale poszłam ścieżką humanistyczną, skończyłam filologię polską, bo w głębi duszy byłam przekonana, że kierunki ścisłe nie są dla mnie, gdyż jestem dziewczyną. I nie, nikt nie powiedział mi tego wprost! Wzorce kulturowe przekazywane są bardziej subtelnie. Podprogowo, a wielu naukowców twierdzi, że otrzymujemy je również w genach. Dziś inaczej wychowuje się dzieci, ale znaków kultury nie da się od tak wymazać. Gdybym miała podsumować całość jednym zdaniem, powiedziałabym, że w dzisiejszych czasach to wstyd nie być feministą.

Jakie wzorce przekazali Ci twoi rodzice?

Wychowywałam się na wsi, pochodzę z bardzo prostego domu, w którym zawsze brakowało pieniędzy. Myślę, że określenie, iż żyliśmy na granicy ubóstwa, nie będzie żadną przesadą. Zawsze chciałam żyć inaczej. Nie mam tu na myśli tylko statusu materialnego, ale również miejsce, styl życia, zasady – chciałam je zmienić. Wydaje mi się, że moja postawa życiowa zbudowana jest na tym, że zawsze poddawałam w wątpliwość ogólne prawdy, schematy i sposób życia w miejscu, w którym się wychowałam. Skoro coś nie działa, po co uparcie w tym tkwić? Moja mama, mimo miłości, którą mnie obdarzyła, wiedziała, że nie pasowałam do świata, w którym się urodziłam. Chciałam uciec, zapewnić sobie spokój ducha i przestrzeń do życia na własnych zasadach. Chciałam dać sobie możliwość na rozwój i samodzielność, nawet jeśli wiązałoby się to z poczuciem samotności.

Wszystko, co masz, osiągnęłaś sama?

Nie wierzę w teorię „od zera do bohatera”. Może nie otrzymałam większego wsparcia w domu rodzinnym, ale w moim życiu pojawiła się przynajmniej jedna dobra dusza, która pomogła mi w momencie przeprowadzki do Gdańska. Dzięki niej to w ogóle było możliwe. Traktuję ją jako swoją przyrodnią mamę. Staram się pamiętać, że na swoje dobro nie pracujemy sami. Nie zmienia to faktu, że pracować należy. Jednak byłoby wielkim nadużyciem twierdzenie, że wszystko od nas zależy. To, z jakich domów pochodzimy, jakich ludzi spotykamy na swojej drodze, kształtuje naszą przyszłość. Ja wiem, że dla wielu jestem wyjątkiem od reguły, bo faktycznie większość rzeczy w swoim życiu dokonałam dzięki olbrzymiej determinacji i często kosztem czegoś innego. Wciąż jednak staram się patrzeć na to z pokorą.

Pozwalasz sobie poczuć dumę z tego, co osiągnęłaś?

Jak już wspominałam, jestem umysłem ścisłym i podchodzę do spraw zadaniowo. Tych zadań nie ma końca. Dopinam jedną rzecz i już myślę nad kolejną. Czasem się śmieję, że trudno o faceta, który za tym nadąży. Jednak przez moje korzenie i brak emocjonalnego back-up’u towarzyszy mi silna obawa, że może mi się jednak nie udać. Nie potrafię spojrzeć na siebie i powiedzieć „Wow, to jest właśnie to, czego chciałam, osiągnęłam to”.

Marzysz o rodzinie?

Marzę o wielkiej miłości i cudownym małżeństwie, ale nie chcę być matką. Ta postawa towarzyszy mi od 29 lat i myślę, że to się nie zmieni. Kiedy ktoś mnie pyta, dlaczego nie chce być matką, odpowiadam pytaniem, dlaczego miałabym chcieć? Sądzę, że powinnyśmy częściej zadawać kobietom właśnie to pytanie. Ja takiej potrzeby nie mam. A nawet gdybym miała, podchodzę do kwestii macierzyństwa z dużą dawką odpowiedzialności. Nie na zasadzie potrzeb i widzimisię. Dziecko to drugi człowiek, za którego miałabym wziąć pełną odpowiedzialność. Ze względów zdrowotnych nie wyobrażam sobie pierwszej ciąży po 30. roku życia, a ze względów ekonomicznych – nie wyobrażam sobie macierzyństwa bez dochodu pasywnego. Dziecko to nie zabawka, którą możemy kupić w najbliższym sklepie. Nie zawsze okazuje się ono być słodkim i zdrowym maluszkiem. Możliwe, że kobieta nie będzie mogła wrócić do pracy. Sądząc po statystykach rozwodowych, istnieje też duże prawdopodobieństwo, że w trakcie jej partner odejdzie. Wychodzę z założenia, że należy być przygotowanym na takie okoliczności, jeśli sprowadzamy na świat drugiego człowieka. I zdaję sobie sprawę, że jestem w tym myśleniu osamotniona. Mogę z tym żyć, aczkolwiek presja społeczeństwa, jaką na co dzień odczuwam, jest olbrzymia – i to ze strony kobiet, jak i mężczyzn. Sądzę, że wielu ludzi decyduje się na dzieci z niewłaściwych pobudek – żeby ktoś podał im szklankę wody na starość, żeby mieć pełną rodzinę, bo dzieci są słodkie, albo dlatego, że chcą mieć kogoś, kto będzie ich bezgranicznie kochał. Ale to pies kocha bezgranicznie. Może rodzic, ale też nie zawsze. Nawet zakładając idealny, szczęśliwy dom, dziecko może kochać nas przez jakiś czas, ale potem ma pójść własną drogą. Im szybciej, tym lepiej dla niego. Wiem, że gdyby w moim życiu pojawiło się dziecko, pokochałabym je, ale nie zmienia to faktu, że nie chcę takiego życia, nie chcę być matką. I żeby nie było niedomówień (śmiech), lubię dzieci – ich szczerość i bezpretensjonalne spojrzenie na świat.

Równie zdecydowany pogląd masz na temat związków?

Wiesz, ja jestem mocno skupiona na biznesie, jednak to miłość jest moim priorytetem. Ale taka miłość z prawdziwego zdarzenia, co to nie mogą bez siebie żyć. Gdzie ja jestem numerem jeden dla mojego mężczyzny, a on jest dokładnie tym samym dla mnie. I potrafimy codziennie dokonywać wyborów tak, by dawać to sobie do zrozumienia. Uważam, że w tym tkwi tajemnica szczęścia. Nie interesują mnie żadne półśrodki, bycie z kimś z wygody albo z zasiedzenia. Jeśli jestem zakochana, muszę mieć tę osobę codziennie obok. Nie tyle, że przez cały czas, ale już zasnąć przy jego boku. To buduje moje poczucie bezpieczeństwa i moje przywiązanie. Pewnie dla niektórych będzie się to kłócić z moją feministyczną postawą, jednak to tylko pozorne wrażenie. Nie potrafiłabym zrezygnować z pracy, nawet gdybyśmy żyli na jego koszt. Moje pieniądze to taka osobista poduszka bezpieczeństwa. Nie potrafię też siedzieć w domu i czekać na mężczyznę z obiadem. Zanudziłabym się na śmierć. Wierzę, że mężczyźni, którzy są w moim typie, również w takim wypadku zanudziliby się ze mną na śmierć.

W związku dominujesz?

Nie… Albo inaczej – lubię, kiedy nie muszę tego robić. Jeśli w relacji muszę być wodzirejem imprezy, szybko ją opuszczam. W pracy jestem osobą dominującą, staram się mieć wszystko poukładane i pod kontrolą. Z kolei w związku wolę, kiedy ktoś inny przejmuje pałeczkę. Nie wiem, czy dominacja jest odpowiednim słowem, bo ja mam na myśli jej pozytywne aspekty, czyli to, że facet ten związek prowadzi, otacza mnie opiekuńczością, nie próbując mnie przy tym zmieniać czy robić ze mnie kury domowej. Najlepiej dogaduję się z mężczyznami, którzy chcą uchylić mi nieba, otaczając jednocześnie potężną dawką czułości. Wierz mi, że mężczyzn o tak silnym charakterze, pewności siebie, niezachwianych zasadach i jednocześnie wyczuciu jest naprawdę niewiele. Pogodziłam się z tym i wciąż wolałabym być do końca życia sama, niż godzić się na półśrodki.

Jak oceniasz to, co dzieje się dziś w sieci?

To jest bardzo szeroki temat. W sieci można znaleźć wszystko, od treści wartościowych, pouczających, zabawnych, inspirujących, po takie, które określamy mianem niskich lotów – kwestia tego, czego szukamy. Sama od początku chciałam przekazywać treści na pewnym poziomie, nie uciekając się do skandali czy kontrowersji. Trochę na tym tracę, bo afery i cycki sprzedają się lepiej (śmiech). Nie mam miliona obserwujących, ale jeśli mam być szczera, nie przeszkadza mi to. Wolę móc spojrzeć na siebie w lustrze bez poczucia wstydu. Jakość jest kwestią umowną, każdy ma nieco inną skalę. I sądzę, że ta wolność kreacji jest dobra. Dopóki nikomu nie dzieje się krzywda, nie widzę najmniejszego problemu. A jeśli już mowa o krzywdzie, jedyne, co boli mnie w przestrzeni internetowej, to udostępnianie przez rodziców wizerunku ich dzieci. Naprawdę cieszę się, że urodziłam się w czasach przed internetem i moi rodzice nie dzielili się ze społecznością moimi zdjęciami, historiami o mnie albo opisem trudnego rodzicielstwa. Podobno byłam charakterna (śmiech). I wcale nie chodzi o zdjęcia dzieci siedzących na nocniku, ale w ogóle o prawa do wizerunku. Skrajnym przypadkiem są chyba blogi parentingowe. Dziecko kończy 7 lat i dowiaduje się, że jest osobowością internetową. Może dla kogoś zabrzmi to zbyt mocno, ale moim zdaniem to pogwałcenie podstawowych praw i przede wszystkim szacunku do drugiego człowieka. Człowieka, którego podobno się kocha. Zadaniem rodziców jest ochrona dzieci. Nawet kiedy te wyrażą zgodę na publikację, nawet jako nastolatkowie mogą nie mieć pełnej świadomości konsekwencji tych działań. W internecie nie ma czegoś takiego jak prywatność.

Nie bulwersuje cię to, że treści, które ładnie nazwałaś „tymi z niższej półki”, cieszą się większą popularnością, niż to, co ty robisz?

Nie (śmiech). Jeśli coś mnie nie interesuje, nie uczy, nie inspiruje i nie bawi, staram się tego unikać. Chyba bardziej dziwi mnie to, że część reklamodawców idzie jak w dym za liczbą zer na profilu i nie interesuje się, w jakim otoczeniu pokazywane są ich produkty. Takie duże przywiązanie do liczb na szczęście odchodzi do lamusa, bo okazuje się, że możemy dane media, influencerów licznie obserwować, ale jeśli im nie wierzymy i nie widzimy w nich autorytetu, nie dokonujemy też na ich podstawie wyborów zakupowych.

A co z kreowaniem nieosiągalnego piękna w sieci?

Jestem na rozdrożu. Z jednej strony pokazuję przemyślane sesje zdjęciowe, modne stylizacje, mam na sobie makijaż itd. Z drugiej zaś patrzę z podziwem na dziewczyny, które obnażają rzeczywistość – nie boją się publikować zdjęć z nieogolonymi nogami czy pachami, propagując przy tym równość płci. Choć sama zgadzam się z nimi poglądowo, nie mam tyle odwagi i nie czułabym się z tym komfortowo. Nie potrafię też w pełni uciec przed kulturowym wizerunkiem piękna. Owszem, w moim wypadku wciąż bardzo naturalnym – w końcu pokazywanie się bez makijażu i zero poprawek chirurgicznych można zaliczyć do naturalności – jednak nie tak wyzwolonym.



Wywiad: Katarzyna Paluch

Zdjęcia: Adrian Kulesza „Raven Cave”

Make-up & Hair: Beauty Coach Patrycja Potraca

Miejsce: Galeria Pionova

Stylizacje: Maja Malinowska & Basia Siwerska
Trussardi Galeria Bałtycka Gdańsk



Oceń ten artykuł

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *